„Strażnicy światła” Abby Geni to wyjątkowy debiut, który doczekał się nagrody księgarni Barnes & Noble. A czego czytelnik może spodziewać się po lekturze? Nieco dreszczyku grozy, dużej porcji tajemnic i ogromnej dawki nieokiełznanej dzikiej przyrody.
„Strażnicy światła” to książka, która intryguje już samą okładką i opisem. To, co jest najbardziej charakterystyczne, to tło. Akcja rozgrywa się na niewielkiej wyspie, gdzie dominują prawa natury. Ptaki, walenie, rekiny, ostre klify, wzburzone fale… W takim miejscu mieszka kilku biologów, którzy z dala od cywilizacji obserwują zwierzęta. Co skłoniło ich do zamieszkania w tak niesprzyjających warunkach?
W kręgu sekretów
Główną bohaterką „Strażników światła” jest Miranda. Jako fotograf przyjeżdża na wyjątkowo niebezpieczne Wyspy Farallońskie. Od razu widzi, że pobyt w tym miejscu nie będzie należał do przyjemnych. Grupka naukowców nie przyjmuje jej z otwartymi ramionami i już w pierwszych chwilach na lądzie Miranda niemal traci życie w starciu z siłami natury. Nikt nie mówi zbyt wiele, nie ma mowy o przeszłości. Jest to zresztą wygodne dla Mirandy, która nie chce opowiadać o tym, co ją boli najbardziej – o śmierci matki. Pomimo, że do tego nieszczęsnego zdarzenia doszło, kiedy Miranda była dzieckiem, wspomnienia nadal są żywe i bolesne. Czy w takim razie pozostali mieszkańcy także mają jakieś tajemnice?
„Rozpoczęłam przygotowania i wszystko, czego się dowiedziałam sprawiało, że tylko jeszcze bardziej chciałam tu dotrzeć. Pozbawiona końca mgła. Krew na wodzie. Zgryźliwi biolodzy. Sto tysięcy myszy. Lwy morskie rodzące młode na granitowych skałach. Burze niczym dzień sądu w wykonaniu mściwego bóstwa. Sezon Rekinów. Łodzie opuszczone do wody dźwigiem. Tajemnicze zgody. Światło latarni sunące przez pusty ocean. Chciałam tego wszystkiego. Zostałam opętana. Zakochałam się.”
Kiedy rządzi natura
Nigdy nie czytałam prozy, w której dzika przyroda dominuje książkę, no może poza „Robinsonem Crusoe”, a i to jest dalekie od tego, z czym się zderzamy przy okazji „Strażników światła”. Opisów jest bardzo dużo i są wyjątkowo szczegółowe. Momentami można odnieść wrażenie, że czytamy książkę przyrodniczą lub oglądamy film. Wszystko jest barwne i działające na wyobraźnię. Przyglądamy się z bliska rekinom, ich zwyczajom, ich skórze. Obserwujemy ptaki, które ukazane są niczym krwiożercze bestie. Opisy wyspy, roślin i zwierząt mogą już na wstępie wywołać dreszczyk grozy, a sytuacja robi się dramatyczniejsza, kiedy jeden z biologów ginie w tajemniczych okolicznościach. Wypadek? Zwierzęta? Morderstwo? Biorąc pod uwagę, że wyspę zamieszkuje kilka osób, sytuacja robi się bardzo napięta.
Dla kogo „Strażnicy światła”?
Zanim przystąpiłam do pisania recenzji zastanawiałam się, jakie są moje odczucia na temat książki. Bez zwątpienia jest ona nietypowa. Nie jest dla kogoś, kto szuka nagłych zwrotów akcji i pędzącej fabuły. Za to na pewno będzie podobała się fanom grozy, którzy są zwolennikami stopniowego budowania napięcia. Szukają czegoś unikatowego, gdzie samo tło tworzy nastrój. To także doskonała propozycja dla fanów przyrody.
Książkę objęłyśmy patronatem medialnym dzięki współpracy z:
2 Replies to “„Strażnicy światła” – kiedy prym wiedzie dzika przyroda”