„Do pracy chodzę tylko wtedy, kiedy odnajduję w tekście odpowiedź na sakramentalne pytanie: „PO CO?”, które kazał swoim studentom stawiać mistrz Gustaw Holoubek.” – Grzegorz Damięcki zdradza nam tajniki pracy aktora teatralnego i filmowego.
Na scenie teatralnej zadebiutował Pan w 1991 r. Rok później pojawił się Pan w filmowej produkcji Juliusza Machulskiego „Szwadronie” i od tego momentu coraz szybciej rozwijała się Pana kariera jako aktora filmowego. Z którą formą aktorskiej ekspresji jest Pan bliżej związany emocjonalnie?
Grzegorz Damięcki: Moja „przygoda” z zawodem to chyba jednak powolny proces, który w ostatnich latach lekko przyspieszył. Mam nadzieję, że bez względu na szum medialny lub jego brak artystycznie będzie coraz ciekawiej. Jestem przykładem kogoś, kto długo docierał do pewnych odkryć zawodowych i w skrócie polega to na uświadamianiu sobie, ilu rzeczy nie potrafię. To bywa bolesne, ale moja fascynacja sztuką trwa.
Teatr daje możliwość dogłębnej analizy w czasie prób, zmusza do abstrakcyjnego myślenia.
Niewątpliwie czuję się przede wszystkim człowiekiem teatru. Film wymaga zupełnie innej mobilizacji. Przewagą kina jest zapis obrazu, chociaż może stać się również przekleństwem, jeżeli projekt okazuje się nieudany.
Które aspekty pracy w teatrze pociągają Pana silniej niż obecność na dużym ekranie? I odwrotnie – pod jakim względem, według Pana, gra w filmie jest bardziej interesująca?
G.D.: Teatr to budowanie charakteru postaci rozciągnięte w czasie. Opracowywanie tekstu, poszukiwania twórcze w pozornie niemożliwych kierunkach, eksperymentowanie, rozbudzanie wyobraźni. Wreszcie spotkanie z „żywą” widownią.
Dyspozycja dnia partnerów i moja ma tutaj kolosalny wpływ na kształt każdego odrębnego spektaklu.
Kino rejestruje pewien moment. Owszem, to bywa magiczne. Paradoksem kina jest fakt, że montażem można komuś zbudować lub zniszczyć rolę.
Po zakończeniu zdjęć nie mam już żadnego wpływu na efekt końcowy. Kino miewa kapitalną siłę docierania z ważnymi tematami tam, gdzie teatr nie może dotrzeć.
Lepiej odnajduje się Pan w komediach czy dramatach?
G.D.: Komedia to piekielnie trudny gatunek i może dlatego tak mało dobrych komedii powstaje. Mistrzowie komedii to na ogół świetni aktorzy dramatyczni.
Komedia przebija balon pychy, megalomanii i miłości własnej aktora. Jeżeli jest po mistrzowsku zainscenizowana, ma piorunującą siłę.
Oba gatunki bardzo cenię, chociaż wydaje mi się, że w komedii wiele jest dla mnie jeszcze do odkrycia. Bardzo mnie do niej ciągnie.
W jakim stopniu wykorzystuje Pan w pracy metodę Stanisławskiego? Ile Grzegorza Damięckiego można znaleźć w granych przez Pana postaciach?
G.D.: Czerpię z siebie. Słucham i obserwuję świat. Twierdzę, że coś takiego jak doświadczenie nie istnieje. Ono kojarzy mi się z rutyną, która jest zabójcą wszelkich sztuk. Do pracy chodzę tylko wtedy, kiedy odnajduję w tekście odpowiedź na sakramentalne pytanie: „PO CO?”, które kazał swoim studentom stawiać mistrz Gustaw Holoubek. Oddaję się swoim bohaterom we władanie i ponoszę koszty…
W 1993 r. znalazł się Pan w obsadzie jednego z najgłośniejszych filmów Stevena Spielberga „Liście Schindlera”. Jak Pan wspomina współpracę z tym reżyserem?
G.D.: Nigdy tego nie zapomnę. Mistrz sprawiał wrażenie dziecka, które po prostu kocha bawić się swoimi reżyserskimi zabawkami. Spielberga otaczali we wszystkich poza aktorskich pionach mistrzowie. Kręcił mnóstwo dodatkowego materiału, pozwalał improwizować. Poświęcał bardzo dużo czasu na próby. Kochał wszystkich aktorów, niezależnie od wielkości ich roli. Dlatego powstał obraz tak pełnokrwisty i poważny.
Pana największym zawodowym autorytetem jest…?
G.D.: Gustaw Holoubek.
Od niedawna można zobaczyć Pana w netfliksowej ekranizacji powieści Harlana Cobena „W głębi lasu”. Czy wcielenie się w rolę Pawła Kopińskiego stanowiło duże wyzwanie?
G.D.: Duże. Chciałem zbudować postać pełną różnych pozornie wykluczających się emocji.
Uważam, że obiektywne dobro nie istnieje. Człowiek miotany jest przez los między skrajnymi postawami. Paweł Kopiński nigdy nie odpoczął psychicznie, nie uwolnił się od traumy. Jest w nim zadra, pretensja do świata, do samego siebie. Jednocześnie próbuje za wszelką cenę chodzić po jasnej stronie życia. W momencie, w którym dostaję bohatera w swoje ręce sensem jego istnienia jest córka. Trudne, fascynujące zadanie aktorskie.
”W głębi lasu” składa się z sześciu odcinków. To jeden z wielu seriali, w których Pan wystąpił, obok m.in. „Czasu honoru”, „Watahy” czy „Paktu”. Lepiej czuje się Pan w serialach czy filmach pełnometrażowych?
G.D.: Teatr, serial i film traktuję tak samo. Jako pełnowartościową wypowiedź artystyczną.
Tak samo jest w przypadku audiobooków, które czasem nagrywam.
Pochodzi Pan z rodziny o aktorskich korzeniach. Dziadkowie, rodzice, nawet kuzyni – wszyscy związani z zawodem. Kiedykolwiek czuł Pan presję ze strony rodziny, aby zostać aktorem? Skąd wziął się ten pomysł?
G.D.: Jeżeli już, to presję, żebym nim nie został…
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Grzegorz Damięcki – polski aktor teatralny i filmowy. Można go zobaczyć na deskach warszawskiego Teatru Ateneum. Ma na swoim koncie kilkadziesiąt filmów oraz seriali.
* Na zdjęciu głównym widzimy Grzegorza Damięckiego w spektaklu „Gra w życie” w reżyserii Aleksandra Kaniewskiego (fot. Bartek Warzecha).
One Reply to “„Po co?” – Grzegorz Damięcki w wywiadzie dla Kulturantek”