Na naszej stronie publikowałyśmy recenzje wszystkich trzech pierwszych książek Agnieszki Pruskiej. Niedawno premierę miał czwarty kryminał jej autorstwa. Zawsze byłam usatysfakcjonowana ilością szczegółów związanych z pracą policji. Po lekturze „Spadkobiercy” jestem pod jeszcze większym wrażeniem, bo śledztwo jest najtrudniejszym, z jakim muszą się zmierzyć znani już bohaterowie, a nieustanne zwroty akcji nie pozwalają czytelnikowi nawet domyślać się, jaki będzie finał.
Na biurko komisarza Uszkiera lądują akta kolejnej sprawy. Zamordowany zostaje młody mężczyzna. Był lubiany, miał stałą pracę. Wrogów nie miał. Mieszkał z rodzicami, mimo, że posiadał swoje mieszkanie. Wszystko wyglądałoby na przypadkowe morderstwo, jak jedno z wielu, z jakim muszą radzić sobie policjanci. A jednak coś ich bardzo niepokoi…
Zemsta po latach?
Ofiara była przed śmiercią torturowana. Jej kolana były w makabrycznym stanie. Z jednej strony wyglądałoby to na próbę wyłudzenia informacji i zmuszenia do mówienia, z drugiej na działania, które miały przede wszystkim doprowadzić do śmierci. Jest to coś, co intryguje Uszkiera i każe szukać odpowiedzi w przeszłości zamordowanego i jego rodziny.
Tuż po II wojnie światowej niedaleko miejsca zbrodni zabito pewną rodzinę. Nikt do końca nie wie, co się stało. Jakiś czas później opustoszały dom zostaje spalony. Czy zapoczątkowana w tamtym czasie seria brutalnych morderstw może się ciągnąć aż do teraz? Czy to w ogóle prawdopodobne, żeby nadal miała w tym udział ta sama bądź te same osoby? Raczej niemożliwe. A nawet jeśli, to dlaczego to wszystko się dzieje?
Konkurencja dla bestsellerów
Książka zaskakiwała mnie co chwilę. O ile wcześniejsze ksążki Agnieszki Pruskiej przypominały mi nieco serial CSI, o tyle „Spadkobierca” to coś jeszcze bardziej ekstra. Jest ogromna dawka napięcia, jeszcze więcej znaków zapytania. Szczerze mówiąc uważam, że ten tytuł może śmiało konkurować z kryminałami wychodzącymi spod pióra najbardziej popularnych pisarzy polskich i zagranicznych.
„Jaka istnieje szansa na to, żeby ciała dwóch osób upadły tak samo? I to jeszcze na plecy? Faktem było, że ciosy w głowę padły najprawdopodobniej od przodu, ale przecież zamordowani nie stali nieruchomo w oczekiwaniu na egzekucję. Poza tym te nogi. Wyglądały jak przetrącone, mowy nie ma, żeby ktoś z tak uszkodzonymi kolanami mógł chodzić. Co tu się właściwie stało”?
Książkę objęłyśmy patronatem medialnym dzięki współpracy z: