„Strażniczka Małych Ludzi” to jedna z komiksowych serii, które wyjątkowo przypadły mi do gustu. Jest lekka i przyjemna, a przy tym z bardzo fajną szatą graficzną. Dzisiaj opowiem o drugim tomie tego cyklu – „Smocze łzy”.
Elina jest nastolatką, której babcia dzięki magicznej miksturze widzi wróżki i inne magiczne stworzenia. Kiedy starsza pani trafia do domu opieki, powierza swojej wnuczce tajemnicę, jaka odmienia jej życie. Elina z magicznych składników tworzy balsam, a kiedy go nakłada na oczy, jest w stanie zobaczyć magiczne stworzenia i tytułowych Małych Ludzi. Jednak to, czy wciąż tak pozostanie, stoi pod znakiem zapytania…
Jak zdobyć smocze łzy?
Pewnego ranka Elina zauważa, że balsam się kończy i trzeba zrobić kolejną porcję. Nie byłoby w tym nic trudnego, bo robiła to nie raz, gdyby nie to, że zaczyna brakować jednego ze składników. Tylko jak zdobyć smocze łzy? Wraz z elfem Lyamem Elina odwiedza babcię, bo tylko ona może znać odpowiedź na to pytanie. Jednak nawet Adelajda tego nie wie, bo smocze łzy dostała przed laty od wróżki, której pomogła w lesie. Dzięki informacjom znalezionym w książkach Elina wie, gdzie może znaleźć smoka, ale trzeba się tam dostać. Udaje jej się namówić mamę, by wysłała ją na leśne kolonie. Tylko czy znalezienie smoka to jedyne wyzwanie, z jakim będzie musiała się zmierzyć?
Książka, którą docenią nie tylko dzieci
Ponieważ w przygotowaniu jest kolejna część przygód Eliny i Lyama, nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że ostatecznie smocze łzy zdobędą. Jednak mimo znajomości finału lektura jest warta uwagi, a jej czytanie to prawdziwa przyjemność. Mnie przede wszystkim przypadła do gustu grafika, ale i fabuła jest wciągająca. Jak wspomniałam, jest to jedna z serii, które wyjątkowo lubię. Myślę, że może spodobać się osobom w różnym wieku, mimo że „Strażniczka małych ludzi” jest oficjalnie książką dla dzieci.
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy: