Książkę, o której dzisiaj chcę opowiedzieć charakteryzuje przede wszystkim to, że opowiada w niezwykły sposób o zwykłych rzeczach, sprawach, które pojawiają się w mojej, być może Waszej codzienności. „Zwyczajny dzień” Niny Majewskiej – Brown to kontynuacji książki „Wakacje”, którą miałyśmy przyjemność przeczytać i zrecenzować.
Osoby, które nie zdążyły zapoznać się z „Wakacjami” zachęcam do lektury. Jej recenzję znajdziecie TUTAJ. Jest ona pisana w równie przystępnym języku jak „Zwyczajny dzień”, gdzie po raz kolejny życie głównej bohaterki, Niny, jest odwracane o 360 stopni, a na horyzoncie pojawiają się kolejne wyzwania. Nina straciła męża i syna, dowiedziała się, że mąż miał kochankę Joannę, z którą miał córkę Mariannę. Niespodziewanie okazuje się, że przed śmiercią męża, Nina zaszła w ciążę. Została sama z córką Klarą i nienarodzonym dzieckiem. W obliczu wielu niewiadomych i nowych problemów czuje się bezradna. I w tym momencie rozpoczyna się akcja powieści “Zwyczajny dzień”.
Kiedy na świat przychodzi mały Antoni, życie Niny wywraca się jeszcze bardziej do góry nogami. Małymi kroczkami nawiązuje pojednawczy dialog z teściami i… kochanką męża. Usiłuje tak zorganizować dzień, by w pełni poświęcić się dzieciom i znaleźć chwilę dla siebie. W codziennych chwilach towarzyszy jej Ania, opiekunka i siostra przyjaciela, która mieszka razem z Niną, Klarą i Tonim i szalona przyjaciółka Magda. Między wieloma trudnymi chwilami, pojawia się sporo zabawnych momentów, śmiesznych dialogów i sytuacji. Nie byłoby może w tym nic dziwnego gdyby nie to, że są to zwykłe, prozaiczne chwile, które sami przeżywamy codziennie. To właśnie w tej książce jest najlepsze! Nasze zwyczajne, szare życie jest zamienione na pełną radości i smutków książkę. Nie wierzę, że w „Zwyczajnym dniu” nie odnajdziecie czegoś, co jest Wam znajome.
„Po krótkim i, jak się okazuje, nieuzasadnionym okresie poporodowego optymizmu Antoni okazuje się prawdziwym jeźdźcem niemowlęcej apokalipsy, boleśnie wbijającym ostrogi swoich wymagań w moje dotychczasowe wystudiowane opanowanie i cierpliwość.
Ania wycofuje się na zaplecze. Dwoi się i troi w wymyślaniu atrakcji dla Klary, byle tylko nie musieć reagować na płacz małego. Antek uzależnił się ode mnie całkowicie. Zasypia z kosmykiem moich włosów w ręce, przestaje płakać tylko w moich ramionach, je, tylko gdy ja trzymam butelkę, i tylko mnie poddaje się w kąpieli. Ja, ja, ja. Jestem bliska szaleństwa. Dałam się ujarzmić dwutygodniowemu niemowlakowi i nie mam siły powiedzieć mu nie. Moja asertywność siedzi obok mnie na oparciu fotela i śmieje się w głos.”
Autorka zręcznie pokazuje, że każdy z nas jest głównym bohaterem w swojej historii, ma wzloty i upadki, ale może przez nie przebrnąć. Podobnie jak opisywane codzienne sytuacje, używany jest stosowny do nich język. W usta dzieci są włożone typowe dla nich zwroty, w usta rozczarowanej miłością młodej dziewczyny soczyste epitety, a w usta czterdziestolatki, która chce wrócić do dawnej sylwetki, opisy kompleksów. Podobnie jak w życiu, książka bawi, smuci, przeraża i intryguje. Jest pełna bólu, miłości i walki z przeciwnościami.
„Wakacje” zakończyły się w sposób zwiastujący kolejną część, nie inaczej jest w tym przypadku. Ostatnie zdanie napisane w książce, wygląda jak przerwany rozdział, niedokończona opowieść, a to może znaczyć tylko jedno – nie ostatni raz mam okazję czytać o problemach i radościach Niny! Osobiście nie mogę się doczekać, jak bohaterka poradzi sobie z kolejnym wyzwaniem przed jakim stawia ją życiem, ale mam przeczucie, że po raz kolejny wyjdzie z tego z obronną ręką.
Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego Rebis