Czy lubicie serię komiksową „Czarodzieje i ich dzieje”? Jeśli tak, to dobra wiadomość jest taka, że niedawno ukazała się najnowsza część. Niestety jest też zła – jest to już ostatni 5 tom tego cyklu.
Świadoma tego, że mam przed sobą finałową część, wpadłam w nieco nostalgiczny nastrój. Zaczęłam powracać do tego, jakie były początki i co przeżyli członkowie drużyny Miki i Magowie. Później otworzyłam książkę i nie mogłam się nie uśmiechnąć, kiedy przeczytałam tytuł pierwszego rozdziału – „Blackout”. Od razu przypomniałam sobie, jak to słowo dość często pojawiało się parę lat temu. Wracając do książki, czy jest równie dobra, jak poprzednie?
O serii „Czarodzieje i ich dzieje” w kilku słowach
Całą serię utrzymano w spójnym klimacie i poszczególne tomy dobrze się ze sobą zazębiają. Od początku czytamy o przygodach Mikiego, Donalda i Goofiego, choć teraz ich przygody nie są osadzone w Kaczogrodzie i Myszogrodzie, a w świecie fantasy. Nie mogło oczywiście zabraknąć czarnego charakteru, a w tym niezawodnie sprawdza się Czarny Piotruś. Najnowsza część zawiera przygody z dwóch anglojęzycznych albumów. Jak zawsze nie brakuje charakterystycznego poczucia humoru, dynamizmu, zwariowanych przygód i niebezpieczeństw.
Miki niszczycielem światów?
Autorzy zdążyli nas już przyzwyczaić do tego, że bohaterzy dość często wpadają w kłopoty i muszą coś znaleźć lub wyruszyć na misję, by ocalić nie tylko siebie. W najnowszej części też ten element mamy. W tym przypadku za kłopoty Drużyny odpowiada przepowiednia Nibiru, według której istnieje niszczyciel światów stanowiący coraz większe zagrożenie. Ponownie Miki musi wyruszyć w podróż, tym razem po to, by dowiedzieć się, co skrywa w sobie mroczna przepowiednia. Problem w tym, że w pewnym momencie sam jest podejrzany i razem z towarzyszami trafia do więzienia. Jak się z tego wyplątać?
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy: