Agnieszka Jeż pisząc Zwyczajne cuda, doskonale wczuła się w przedświąteczną gorączkę przygotowań i towarzyszące jej przeżycia ludzi, zwłaszcza tych samotnych.
Kiedy bowiem jest najlepszy moment na znalezienie prawdziwej miłości? To wbrew pozorom nie są skomercjalizowane Walentynki, ale Święta Bożego Narodzenia. To ich atmosfera skłania ludzi do wejrzenia w siebie i odnalezienia swojego szczęścia.
Główna bohaterka Marta dostrzega w autobusie mężczyznę swojego życia, którego nazywa w myślach Hugh Grantem. Dając sobie szansę na odnalezienie go, wiesza na przystanku ogłoszenie, w którym nakreśla całą sytuację i podaje swój numer telefonu. Powieszenie plakatu wyzwala szereg zdarzeń, które wpływająca losy kilku osób.
Marta, to jedyna córka rozwiedzionych rodziców. Przez większość życia spędza Święta rozdarta między samotną, zgorzkniałą matkę, a ojca, który na nowo ułożył sobie życie. Pracuje jako bibliotekarka i prowadzi klub książki, w którym tuż przed świętami czuje się obco. Inni uczestnicy mają rodziny, opowiadają o przygotowaniach, a Marta rozważa tylko jak nie dać sprowokować się własnej rodzicielce.
Poczucie wiecznej samotności
Przez nienawiść, jaka po wielu latach od rozwodu rozpala matkę względem ojca, Marta wciąż marzy o odnalezieniu prawdziwej miłości. To przez powieszone przez nią ogłoszenie, poznaje wielu dziwnych, choć czasem dość sympatycznych mężczyzn. Sytuacja wydaje się beznadziejna. Jednak dzięki temu, że jej mama zaczyna na nowo patrzeć na życie w jasnych barwach, zyskuje, chociaż spokój ducha.
Związek idealny nie istnieje
Jedną z osób, które poniekąd stają się ofiarami plakatu Marty, jest Krzysztof. To zadbany i elegancki mężczyzna w średnim wieku, pracoholik działający w ogromnym laboratorium farmaceutycznym. Pewnego dnia dostaje dziwnego SMS-a, który prowadzi go na spotkanie ze zniewalającą kobietą. Tuż przed świętami okazuje się, że miłość oparta na pożądaniu to nie to, czego poszukiwał w życiu i nie coś, co go uszczęśliwi.
Zwyczajne cuda to historia o tym, że nie należy tracić nadziei na miłość i znalezienie swojego szczęścia. Historie pokazane w tej powieści udowadniają, że każdy z nas w głębi duszy poszukuje tej przysłowiowej „drugiej połówki”.
Na pierwszy rzut oka łatwo nam oceniać ludzi poprzez pryzmat ubioru, miny czy ze strzępków urywanych rozmów. Po wnikliwszej obserwacji okazuje się, że ci, których tak łatwo oceniliśmy, ukrywają przed światem zupełnie inne oblicze. Zapatrzona w siebie modystka, może być mamą niepełnosprawnego dziecka. Wiecznie zapracowana pani domu, może poszukiwać w literaturze szczęścia, którego sama nie odczuwa w życiu. W tej powieści kryje się wiele prawd dotyczących życia i poczucia samotności.
Agnieszka Jeż stworzyła postaci wzbudzające sympatię i współczucie. Zwyczajne cuda pomagają poczuć atmosferę świąt i zrozumieć jak trudne potrafią być ich obchody. Wtedy gdy nie mamy kochającej się rodziny, stabilnej sytuacji i poczucia przynależności do swoich najbliższych.
Ostatnia scena w książce jest wręcz bajkowa: padający śnieg, dwoje zagubionych ludzi i ten błysk w oczach gdy na siebie spoglądają. Łezka w oku się kręci. Polecam każdemu, kto poszukuje w lekturze nuty romantyzmu. Osobiście czułam się, jakbym czytała zakończenie bajki Disneya.
Polecam tę historię każdemu, kto lubi się wzruszyć. Każdemu, kto lubi dać się zaskoczyć i poczuć atmosferę przedświątecznych przygotowań, by nie czuć samotności. Święta to idealny czas, aby odczarować samotność. Poszukać w życiu czegoś więcej, czegoś, co nas uszczęśliwi i sprawi, że spotka nas jakiś przedświąteczny, zwyczajny cud.
Książka już zakupiona. Lubię powieści tej autorki.