Są książki, które są tak głośno reklamowane, że nawet jeśli ich nie czytamy, to kojarzymy okładkę, czy opis. A są i takie, które są istnymi perełkami, a nie słychać o nich w ogóle. I właśnie jedną z nich jest książka Sławka Michorzewskiego „Urzędnik”. Gdyby przypadkiem nie trafiła do moich rąk, w ogóle nie wiedziałabym o jej istnieniu. Wiele bym straciła, bo lektura jest wprost wyśmienita.
Ten tytuł jest fantastyczny dla kogoś, kto uwielbia komedie kryminalne, nad którymi z jednej strony nie chce się myśleć, a z drugiej strony ich fabuła tak rozbawia, że można dostać ataku głupawki. Gwarantuję, że jeśli szukacie czegoś lekkiego, co skutecznie poprawi wasz humor, „Urzędnik” to strzał w dziesiątkę.
Urzędnik skarbowy
Tytułowym urzędnikiem jest Marian Sopel – komisarz skarbowy. Cóż, pracownicy Urzędu Skarbowego nie cieszą się w społeczeństwie szczególną sympatią. Nie inaczej jest w przypadku Sopla. Choć oprócz tego, że jego zawód wiąże się z mało przyjemnymi dla ludzi obowiązkami, to jest istną kanalią. Kimś, kto chciałby inwigilować każdego, we wszystkim dopatruje się niedopatrzeń, oszustw, machlojek. To przez niego wiele osób straciło cały swój dobytek. Jedną z firm, która upadała, był zakład stolarski Grzegorza Gołębia.
Komedia inna niż wszystkie
Już od pierwszych stron czytelnik czuje niechęć do głównego bohatera, co jest raczej mało spotykane. Jednak poza nim występuje w książce cała plejada postaci. Ich losy przeplatają się na każdej stronie, chociaż wcale się osobiście nie znają. Efekty? Sopel zostaje wplątany w aferę, w której ma uprawiać marihuanę, ktoś leży bezwładnie jak trup, ktoś tego trupa usuwa, gdzieś coś kradną, ktoś znika… Nie ma strony, która dawałaby wytchnienie od wartkiej akcji. Autor zaraża poczuciem humoru, a że przebieg akcji jest wyjątkowo nieprzewidywalny, bez przerwy jesteśmy zaskakiwani. Czytałam wiele komedii kryminalnym, „Urzędnik” jest jedną z najlepszych. Taki komizm sytuacji i tak barwni bohaterowie są bardzo rzadko spotykani.
„-Tu Mewa!!! – usłyszał po chwili. – Śledź, co się stało?! Halo! Straciłam z tobą łączność! Śledź, jesteś tam?
Sopel zdębiał. Odsunął telefon od ucha i patrząc na niego, wykrzyczał:
– ŚLEDŹ NIE ŻYJE! OGŁASZAM ŚMIERĆ ŚLEDZIA!!!
– Kto to dzwonił? Jaki śledź nie żyje? Zapytał zaskoczony reakcją ojca Antoś.
– To chyba są kosmici! To znowu ta kobieta z krótkofalówką i w gumowych rękawiczkach. Może też ma grzybicę.
– Tatooo, ty masz temperaturę! Opanuj się, musimy się pozbyć zwłok!
– Nie będę się niczego pozbywał, czego sam nie zabiłem… zrobiłem. Zawleczemy go pod drzwi naprzeciwko. W końcu tam mieszka… To znaczy mieszkał. Przecież zawsze można wyciągnąć kopyta pod własnymi drzwiami. No, dalej, synek, bierz go za ręce! Wynosimy go na klatkę”.
Za książkę do recenzji dziękujemy: