
Świąteczne kryminały mają w sobie trochę uroku, więc kiedy tylko zobaczyłam tytuł Mary Kelly „Tajemnica pustego kufra. Świąteczne śledztwo”, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Czy spełniła moje oczekiwania?
Akcja toczy się w połowie XX wieku w Londynie. Jest kilka dni przed świętami i każdy jest zajęty swoimi sprawami. Jednak nie wszystkim przedświąteczne przygotowania będą przebiegać w spokoju i radości.
Tajemnica pustego kufra – co zawierała skrzynia księżnej?
Jeszcze 22 grudnia jedynym zmartwieniem nadkomisarza Bretta Nightingale’a było to, że nie ma prezentu pod choinkę dla żony. Aż do chwili, kiedy zostaje wezwany do małego zaniedbanego mieszkanka. Leży w niej ciało starszej kobiety. Wydawałoby się, że w jej wieku zgon mógłby nastąpić z przyczyn naturalnych, ale obok stoi kufer. Widać, że ktoś go otwierał, a jego zawartość zniknęła. To stawia sprawę w nowym świetle. Jest ona jeszcze bardziej zagadkowa, kiedy okazuje się, że zmarłą jest rosyjska księżna, która uciekła z Rosji po rewolucji.
Pojawia się kilka tropów. Najbardziej oczywiste jest to, że za zabójstwem staruszki stał jej wnuk. Jest też jubiler, który na krótko przed śmiercią był w kontakcie ze zmarłą i wiedział, jakie kosztowności są w jej posiadaniu. Wreszcie pojawia się myśl, że za zabójstwem stoją komuniści, przed którymi kobieta całe życie uciekała. Nightingale wraz z sierżantem Beddoesem podążają za kolejnymi tropami, a jedno pytanie rodzi kolejne.
Wrażenia po lekturze
Przede wszystkim z lekturą nie musicie czekać na grudzień. Atmosfera świąteczna schodzi na dalszy plan i nie ma choinek, czy kolędników. Raczej jest to zbieżność w czasie. Autorka skupia się na rozwiązaniu sprawy zabójstwa księżnej Olgi Karuchin. Książka jest napisana ciekawie i w dość oryginalny sposób, dlatego właściwie do samego końca można mieć wątpliwości, co się za tym wszystkim kryje. Jeżeli lubicie książki balansujące na granicy klasycznego i nowego kryminału, to ten tytuł powinien wam przypaść do gustu.
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy: