Chociaż horrory czytam dość rzadko, to czasem mam ochotę na taką mocniejszą lekturę. Wtedy sprawdza się na przykład twórczość Grahama Mastertona. Tytułem, w jaki zagłębiłam się ostatnio, jest „Szpital Filomeny”. Jedno mogę powiedzieć – autor nie daje wytchnienia aż do samego końca!
Lubię książki, których akcja rozgrywa się w niezwykłych i owianych aurą tajemniczych starych miejscach. Właściwie było to pierwsze, co przyciągnęło mnie do „Szpitala Filomeny”. Nie wiedziałam jednak, czego mogę spodziewać się po samej fabule. Jakie zrobiła na mnie wrażenie?
Dawny szpital przeznaczony na szpital
Stary okazały dwór, w którym niegdyś był szpital dla weteranów z Afganistanu, ma być wystawiony na sprzedaż. Wedle planów inwestycja ma przynieś wielomilionowe dochody. Najpierw jednak posiadłość trzeba nieco przebudować i zająć się jego rewitalizacją, aby była jeszcze atrakcyjniejsza dla przyszłych kupujących. Zadania podejmuje się Lilian Chesterfield. Jest młoda, zdeterminowana, ambitna i absolutnie nie wierzy w duchy. Mimo to już pierwsze dni obecności w rezydencji sprawiają, że zaczyna wątpić w swoje poglądy.
Osoby, które zbliżają się do niektórych pomieszczeń, chorują na tajemnicze choroby, mimo że nie mają żadnych somatycznych objawów. Mało tego, umierają w dramatycznych okolicznościach, a ich cierpienie jakby przechodzi na kolejne osoby… Zupełnie nieświadomie Lilian wdarła się do miejsca, o którym wszyscy powinni zapomnieć. W murach rezydencji czai się coś znacznie groźniejszego aniżeli duchy.
„Szpital Filomeny” – sięgnij po książkę, jeśli lubisz się bać
Większość książek cechuje się fabułą, która rozwija się stopniowo. Tutaj tego nie ma. Graham Masterton serwuje dużą dawkę wrażeń już od pierwszych stron. Byłam zaskoczona, że od początku pojawia się tajemnica, zapach strachu i napięcie. Jest to niemal namacalne przez cały czas. Czujemy, widzimy, że dzieje się coś złego i nadprzyrodzonego, ale nie mamy pojęcia, co to takiego. Jeśli więc szukacie czegoś, co zapewni mocne wrażenia i przyprawi o mocniejsze bicie serca z narastającego napięcia, polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy: