W połowie kwietnia ukazała się długo wyczekiwana kolejna część cyklu “Siedem Sióstr” Lucindy Riley. “Siostra Słońca” zabiera czytelnika w fascynującą podróż do Kenii.
Pierwszy tom “Siedmiu Sióstr” opublikowano w 2014 r. Polskie tłumaczenie wyszło trzy lata później nakładem Wydawnictwa Albatros. Bardzo udany przekład zawdzięcza Marzennie Rączkowskiej i Marii Pstrągowskiej. Natomiast dwie ostatnio wydane powieści czyli “Siostra Księżyca” i “Siostra Słońca” zostały wzięte na warsztat już przez inną tłumaczkę – Annę Esden-Tempską, która moim zdaniem równie dobrze wywiązała się z zadania.
Tytułowe siostry to pozornie przypadkowa zbieranina dziewczyn adoptowanych w wieku niemowlęcym przez tajemniczego mężczyznę zwanego Pa Saltem. Każdą z nich przybrany ojciec nazwał imieniem pochodzącym od mitologicznej Plejady. Niestety siódmej siostry – Merope – nigdy nie udało się znaleźć.
Elektryzująca Siostra Słońca
“Siostra Słońca” dotyczy najmłodszej siostry – Elektry D’aplièse. Elektra jest najbardziej niepokorną z sióstr. Szalenie energetyczną, zmagającą się z częstymi wybuchami złości. Uzależniona od alkoholu i narkotyków, rozpaczliwie potrzebuje drogowskazu w życiu.
Pomimo urody, sławy, bogactwa i kochającej rodziny, Elektra nie potrafi się odnaleźć, zadowolenie i spokój wydają się nieosiągalne. Paradoks nieszczęśliwej celebrytki dotyka i ją.
Czy wsparcie bliskich, nowa miłość i układające się w zadziwiającą całość puzzle historii biologicznej rodziny Elektry pozwolą czarnoskórej piękności odbić się od dna?
Koktajl multikulti
Cykl “Siedem Sióstr” jest romansidłem, ale na niezłym poziomie. Duży szacunek wzbudza prawdziwie mrówcza praca autorki w zakresie zbierania materiału do książek. Każdy tom opowiada o wybranej siostrze i jej pochodzeniu, a siostry D’aplièse różnią się od siebie jak ogień i woda. Mają odmienne zainteresowania, talenty i charaktery, zaś przeszłość osadzoną w innych realiach geograficznych i kulturowych.
Lucinda Riley musiała dokonać tytanicznego wysiłku, żeby tak wiarygodnie odmalować życie w roztańczonym Rio de Janeiro, wśród norweskich fiordów czy – tak jak w przypadku “Siostry Słońca”– na gorących afrykańskich stepach. I chyba właśnie dzięki tej różnorodności powieści Riley wciągnęły mnie do tego stopnia, że dosłownie nie mogłam oderwać się od czytania. Zarwałam tym samym kilka nocy, ale zdecydowanie było warto.
Za książkę do recenzji dziękujemy: