„Sekrety mielizn” autorstwa Erskine Childers to powieść szpiegowska, która pod co najmniej kilkoma względami wyróżnia się na tle innych. Książka została napisana w 1903 roku, jednak w dalszym ciągu nie pojawiła się inna, która byłaby do niej podobna. To, co mnie zaintrygowało w pierwszej kolejności to fakt, że jest podparta prawdziwymi wydarzeniami. Chyba właśnie dlatego nie mogłam doczekać się tego, co znajdę w środku! Jestem wielką fanką powieści szpiegowskich, a fakt, że chociaż część fabuły wydarzyła się naprawdę potrafi wywołać wzrost adrenaliny.
Drugie co wyróżnia książkę, to akcja umiejscowiona na morzu. Główni bohaterowie, Carruthers i Davies, zupełnie przypadkiem trafiają na trop intrygi Niemców, która może mieć niebagatelny wpływ na ich ojczyznę, Anglię. Carruthers nie wie, dlaczego przyjaciel ściąga go na mały jacht „Dulcibellę”. Wydaje się być jednak przygnębiony i zamyślony… Dopiero z czasem dowiaduje się, co spotkało Daviesa w poprzedniej podróży, dlaczego potrzebuje pomocy Carruthersa i jakie są jego podejrzenia. Żeglarze podejmują próbę rozwiązania tajemnicy, którą zdają się skrywać mielizny.
Książka jest dosyć długa i dopiero mniej więcej w okolicach setnej strony akcja zaczyna nabierać tempa. Pojawia się w niej bardzo dużo opisów technicznych dotyczących statków, jego części, sterowania i zasad poruszania się na morzu. Aby ułatwić czytelnikowi zagłębienie się w akcję, pisarz dołączył kilka mapek, które mają zobrazować sytuację bohaterów. Chociaż jako całość książkę oceniam pozytywnie, chyba mój umysł jest niewystarczająco techniczny, żeby wszystko w pełni zrozumieć. Szczerze mówiąc nie do końca potrafiłam się odnaleźć na stronach, gdzie obsługa statku zdominowała fabułę.
„Uczyłem się więc subtelnych reakcji wrażliwego jachtu, oddając na usługi obolałe oczy, piekące dłonie i oszołomiony umysł, kiedy Davies w trakcie okiełznywania lin wykrzykiwał mi do ucha ulotne tajemnice tego kunsztu: że nerwowe zmarszczki na przednim liku grota i daleki łomot głodnego foka to znaki, iż cierpią one na brak wiatru i trzeba go im dodać; z kolei przechył i rozkołysanie kadłuba, wiatr bardziej odczuwalny na policzku i nosie, szeroki kąt wimpla na topie masztu to znaki, że wiatru jest za dużo, a jacht leniwie zaczyna odpadać, zamiast dzielnie pruć pod wiatr. […]”
Wydaje mi się jednak, że bardziej spodoba się ona fascynatom żeglarstwa, wielbicielom morza i tym, którzy nie mają problemów ze zrozumieniem opisów technicznych. Mam wrażenie, że przez to, że nie wszystko zrozumiałam, umknęła mi część powieści, a szkoda. Mimo wszystko, zakończenie książki stanowi dla czytelnika zaskoczenie, a że jest oparta na faktach, warto ją przeczytać do samego końca.
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy