Każdy, kto czytał poprzednie części serii Manwhore, zna Tahoe Rotha i wie, jaką reputację ma ten człowiek. A jaka jest prawda o nim? Co skrywa pod swoją maską? Chcecie się o tym przekonać?
Tahoe Roth jest jednym z dwójki przyjaciół Malcolma Sainta. To prawdziwy podrywacz o twarzy anioła i duszy diabła. Typowy łamacz kobiecych serc. Chyba jedyną, która się jemu oparła jest Gina Wylde, przyjaciółka Rachel, głównej bohaterki Manwhore. Poznali się dzięki swoim przyjaciołom i sami się zaprzyjaźnili. Po spotkaniu na ślubie Saintów oraz kolejnych ich spotkaniach, Tahoe wie, że może powierzyć Ginie największe sekrety. Dziewczyna zaś wie, że może na niego liczyć w najbardziej ekstremalnej, najgłupszej czy najbardziej żenującej sytuacji. Podczas ślubu Rachel i Malcolma Gina odrzuciła Tahoe, podobnie, jak on kiedyś odrzucił ją. Ustalili, że ich relacje zakończą się wyłącznie na przyjaźni. Jednak w głębi swego serca kryje przekonanie, że Tahoe jest kimś, z kim mogłaby kiedykolwiek być. Mimo to, uważa, że nie mają szans, przecież T-Rex nie potrafiłby żyć w monogamicznym związku i być z tą samą kobietą więcej niż jeden raz. W końcu uświadamia sobie, że jedyny mężczyzna, którego pragnie, to ten, którego nie może mieć. Czy przekroczą granice, które wcześniej sami ustalili?
Tahoe Roth nie jest Malcolmem Saintem, wręcz zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie dorasta mu do pięt, jednak również jest warty uwagi. Jest sobą. Każdy z tej grzesznej trójcy, pod wodzą największego grzesznika, nie tylko z nazwiska, jest wyjątkowy i ma coś w sobie. A co takiego w sobie ma Tahoe? Bardzo wiele. To człowiek, który swoje prawdziwe oblicze skrywa głęboko ukryte pod maską notorycznego kobieciarza, traktującego seks jak lek na wszystko. Ma wszystko, czego potrzebuje do szczęścia. Znakomicie prosperującą firmę, pieniądze, sławę, kobiety kładą mu się u stóp, zrzucając ubrania na jedno jego spojrzenie. Przez jego łóżko, co wieczór, przewija się wiele kobiet, niekoniecznie pojedynczo. Nie umawia się na randki i nie planuje tego zmienić. Byłam jednak bardzo zaskoczona jego postacią. Spodziewałam się ognistego teksańskiego ogiera, który okazał się być potulnym barankiem, oczywiście w relacjach z Giną. Polubiłam jednak taką, nieznaną mi wcześniej wersję Rotha. Kathy Evans zaskoczyła mnie także pewnymi informacjami na jego temat, których Wam nie zdradzę. Poznacie je sięgając po książkę i myślę, że będziecie równie zaskoczeni jak ja.
Nie potrafię pojąć, skąd moja obsesja na punkcie tego akurat faceta. Przecież on jest gorszy niż Paul. Zwierzę. Ogier. Jest seksowny. Zuchwały. Nienasycony. Niepoprawny. Egoista pierwszej wody – nigdy nie będzie mu zależało na kimś tak mocno, jak na samym sobie Tahoe.
Gina jest jego całkowitym przeciwieństwem. Lista mężczyzn, których wpuściła do swojej sypialni jest bardzo krótka i do jej wyliczenia wystarczyłoby palców jednej ręki. Od dłuższego czasu jest singielką i chciałaby w końcu to zmienić. Jednak doświadczenia z byłym partnerem spowodowały, że ma uraz do związków. Wybudowała więc wokół siebie mur, by żaden mężczyzna już nigdy więcej jej nie skrzywdził. Pod wpływem Trenta, którego poznaje na imprezie urodzinowej u Tahoe, zaczynają pojawiać się w nim pęknięcia. Jednak to nadal nie to, na co Gina zasługuje, o czym na każdym kroku przypomina jej Roth.
Ten facet jest tak cholernie irytujący. Pewny siebie. Samolubny. Egocentryczny. Naprawdę nie rozumiem, czemu w ogóle się z nim przyjaźnię.
Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień. Katy Evans ponownie serwuje krótkie rozdziały, dzięki czemu akcja jest dynamiczna i kolejne strony dosłownie przelatują pod palcami. Byłam bardzo ciekawa jak rozwinie się relacja pomiędzy Giną i Tahoe, którzy przez książki bawili się ze sobą w kotka i myszkę. Napięcie i pożądanie między nimi było tak duże, że powietrze wokół nich można by kroić nożem. Jednak przez większość czasu wyłącznie na tym się kończy. Dla odmiany nie znajdziecie tu zbyt wiele scen zbliżeń, a na te, które się pojawiają, musicie trochę zaczekać.
Każdy się boi czegoś, przed czym nie może go uchronić żaden inny człowiek. Ten strach jest zakorzeniony tak głęboko w sercu, że nie da się przed nim uciec. Ten strach wyciska z ciebie życie, aż w końcu budzisz się spocony w środku nocy, zapłakany i gorączkowo próbujesz dotknąć ziemi, bo nadal masz wrażenie, że spadasz… i spadasz… i że będzie tak już zawsze. Dopóki na drodze do upadku nie stanie coś twardego. Dla mnie tym czymś jest Tahoe Roth.
Mimo, że jest to książka poświęcona Tahoe i Ginie, nie zabrakło tutaj Rachel i Malcolma, którzy wracają z podróży poślubnej i mają zostać rodzicami. Dowiecie się także co nieco, co słychać u Wynn i Callana Carmichaela. Tego ostatniego już niedługo będziecie mogli poznać w książce „Womanizer”. Nie wiem jak Wy, ale ja już się nie mogę doczekać.
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy