Ostatnimi czasy na ustach wszystkich jest jeden film – „La la land”. Idę ulicą i słyszę ludzi, nucących piosenki z tego filmu. Buszuję w Internecie i widzę nagłówki artykułów typu „La la land zdobywa 14 nominacji do Oscara!”. Zaintrygowana tym, o co tyle szumu, postanowiłam sama przekonać się, na czym polega fenomen tego filmu. I wiecie co? Chyba już wiem, czym Damien Chazelle, reżyser, podbił serca widzów na całym świecie.
Damien Chazelle w mistrzowski sposób przeszedł od sceny otwierającej film (korek na autostradzie, dookoła zdenerwowani kierowcy. Nagle zaczyna grać muzyka, a ludzie wysiadają z aut i zaczynają śpiewać oraz tańczyć) do pokazania losów głównych bohaterów – Mii, niespełnionej aktorki oraz Seba, muzyka marzącego o otwarciu własnego klubu jazzowego. Mimo niefortunnego pierwszego spotkania losy Mii i Seba krzyżują się co jakiś czas. W końcu oboje uznają to za przeznaczenie. Zaczynają się wzajemnie inspirować i wspierać w realizacji marzeń. Zostają parą marzycieli, którzy dla swojej pasji są gotowi na wiele wyrzeczeń…
Bajkowa opowieść o miłości i spełnianiu marzeń
„La La Land”, chociaż chwilami zbyt bajkowy i cukierkowy, pokazuje, że prawdziwe życie nie zawsze wygląda tak, jak je sobie wyobrażaliśmy. Nie wszystko w życiu da się poukładać i przewidzieć. Czasami los sam pisze scenariusze, zupełnie inne od tych, jakie my tworzymy. Nie da się wszystkiego zaplanować. Trzeba pozostawić przeznaczeniu otwartą furtkę pamiętając, że podejmując jedną decyzję możemy diametralnie zaważyć na całym naszym przyszłym życiu i zmienić bieg przeznaczenia…
Film godny Oscara
Może nie aż 14 (tyle nominacji do tej pożądanej na całym świecie statuetki, otrzymał „La la land”), ale na pewno kilka Oscarów powinien zdobyć. Gdyby wybór należał do mnie, to Oscar powędrowałby do fenomenalnej Emmy Stone, która moim zdaniem, skradła Ryanowi film. Oczywiście doceniam, ile wysiłku Ryan musiał włożyć w przygotowanie się do tej roli (śpiew, taniec, nauka gry na pianinie), ale Emma ze swoim urokiem, strojami, błyskiem w oku, dziewczęcą świeżością i ciętą ripostą błyszczy na jego tle.
Ukłony w stronę reżysera za perfekcyjne przygotowanie filmu od strony technicznej i wizualnej: zdjęcia, kostiumy, scenografia, tworzą jeden z najpiękniejszych filmów, jakie ostatnio widziałam. Siedziałam oczarowana w kinowej sali, a obraz barwnych kreacji Emmy Stone nadal mi towarzyszy. Tak samo jak bajkowa, mega romantyczna scena w planetarium, gdzie Emma i Ryan tańczą pod gwiazdami i unoszą się w powietrzu. Scena ta to 200 % romantyzmu. Poprzez swoje totalne odrealnienie sprawia, że widz siedzi zauroczony, ekscytuje się, przeżywa i kontempluje uczucie i sceny tak idealne, zupełnie w prawdziwym życiu. No, ale na tym polega magia kina :)
Grafika pochodzi z portalu Filmweb.pl
Na koniec zostawiam Wam dwie melodie, które skradły moje serce. Nucę je bez przerwy od wyjścia z kina. Pierwsza to niesamowita „City of Stars”, która jest moim absolutnym faworytem. Jej wykonanie, gra Ryana Goslinga na pianinie i otaczająca ją magia sprawiają, że na długi czas trafia na listę moich ulubionych melodii.
https://www.youtube.com/watch?v=zFcRwqZQwy4
Druga to „Someone in the crowd” z fenomenalną choreografią, strojami, ujęciami kamery, melodią. Jakby została żywcem wyjęta z dobrego musicalu.
One Reply to “„La la land” – kochajmy marzycieli!”