Miałam lekkie opory przed sięgnięciem po „Magnata”. Skąd się wzięły, skoro lubię książki Katy Evans? Ano stąd, że na grupach książkowych byłam wręcz bombardowana opiniami, że książka jest słaba, kiepska czy innymi podobnymi określeniami. A jak jest naprawdę?
Dziewczyna, która powraca po latach i potężny biznesmen o sercu z kamienia. Aaric Christos i Bryn Kelly poznali się, kiedy byli bardzo młodzi. Jednak chłopak nigdy nie miał odwagi zawalczyć o jej względy, bo myślał, że nie zasługuje na taką dziewczynę. Kiedy znowu się spotkają, Aaric jest bezwzględnym biznesmenem, który rządzi na rynku nieruchomości w Nowym Jorku. Bryn ma dość swojego życia i chce wreszcie zacząć robić to, co kocha. Dziewczyna jest gotowa zaryzykować i zwraca się o pomoc do Aarica. Potężny i bogaty mężczyzna jest jej ostatnią szansą. Tylko czy facet, który zmienił się tak bardzo, będzie chciał ją wspierać? Czy zostało coś z dawnego uczucia, którym ją darzył?
Jeśli sięgając po „Magnata” spodziewaliście się historii w stylu „Manwhore” to będziecie zawiedzeni. Te książki bardzo się różnią, co absolutnie nie znaczy, że „Magnat” jest słabszy. Jest po prostu inny, dużo delikatniejszy. Bliżej jej do „Mr. President” i delikatnego, choć gorącego romansu, niż serii „Manwhore”, która bezwzględnie skradła moje serce, do czego nie mam najmniejszych wątpliwości. Aaric jest całkowitym przeciwieństwem Malcolma. Są niczym ogień i woda, z tym że wodą jest właśnie Aaric. Nie ma zwierzęcego pożądania i rzucania się na siebie, za to jest subtelność i zmysłowość. Nie porywa też tak bardzo, jak wcześniej wspomniana seria, ale nie powiedziałabym, że jest zła czy słaba. Pewne jest jedno, że to jedna ze słabszych książek Katy Evans i jej fani zapewne oczekują po jej powieściach czegoś innego. Być może to właśnie stąd wzięły się krążące w Internecie niepochlebne opinie o książce. Jednak musicie przekonać się o tym sami, sięgając po książkę.
Katy Evans zadbała o to, aby czytelnicy dobrze zorientowali się w przeszłości bohaterów, która oczywiście ma wpływ na ich teraźniejsze postępowanie i podejmowane decyzje. To przede wszystkim dołożenie rozdziałów, których narratorem jest Aaric. Pokazują one wydarzenia sprzed niemal dziesięciu lat. Przeplatają one rozdziały ukazujące wydarzenia toczące się w rzeczywistości, przedstawiane z perspektywy Bryn.
Bryn ma w sobie coś, co mnie w niej denerwowało, choć nie potrafię Wam określić co to dokładnie było. Czasami tak jest i jestem pewna, że wiecie o czym piszę. Jednak w ogólnym rozrachunku polubiłam tę postać. Zdeterminowaną, nieustępliwą i walczącą o siebie młodą kobietę po przejściach. Aaric początkowo nie wzbudził mojej sympatii, jednak z każdą kolejną stroną przekonywał mnie do siebie coraz bardziej. Wystarczyło po prostu poznać motywację jego działania, by zmienić o nim zdanie.
„Magnat” jest zabawny, ale i jednocześnie odrobinę skłania do refleksji. To mieszanka, z której każdy może wyciągnąć dla siebie coś wartościowego. Jeśli szukacie czegoś lekkiego i przyjemnego na ciepłe wieczory, to „Magnat” będzie się do tego nadawał idealnie. Choć nie trafia on na półkę z moimi ulubionymi powieściami, to naprawdę dobrze umiliła mi kilkugodzinną podróż pociągiem.
„Magnat” to pierwszy tom z obecnie trzyczęściowej serii „Manhattan”. Na ten moment nie ma jeszcze informacji o dacie premiery drugiego tomu. Bohaterami kolejnego będą postaci, które pojawiły się już w „Magnacie”, czyli przyjaciółka Bryn – Sara oraz tajemniczy Ian. Jestem ciekawa tej historii, gdyż początek ich znajomości był naprawdę interesujący.
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu
Dzięki za ciekawą recenzję. Ostatnio ciągle gdzieś wpadam na „Magnata”.. Może warto go przeczytać.