Dobudowano mi jak gdyby drugi peron w moim życiu – raz mogę jeździć pociągiem na peron „nauka”, a drugi raz na peron „literatura” – wywiad z Januszem Leonem Wiśniewskim

Fot. Mikołaj Rutkowski 2014
Fot. Mikołaj Rutkowski 2014

Mam ogromną przyjemność zaprosić Was na wywiad z jednym z najpopularniejszych pisarzy. Autorem, którego książki tłumaczone są na wiele języków i ukazują się w tak odległych miejscach, jak Chiny czy Wietnam.  Przez wielu uważany za wybitnego znawcę kobiecej duszy, w specjalnym wywiadzie dla Kulturantek opowiedział o początkach swojego pisarstwa, powrócił pamięcią do lat młodzieńczych, a także wspomniał o wydawniczych planach na przyszłość. O kim mowa? Oczywiście o Januszu Leonie Wiśniewskim.

 

Uczył się Pan w technikum rybołówstwa  morskiego, a studiował nauki ścisłe. Posiada Pan doktorat z informatyki oraz habilitację z chemii. Jak to się zatem stało, że tak bliskie jest Panu słowo pisane?

Tak, zrobiłem maturę w technikum rybołówstwa w Kołobrzegu. Całą tę szkołę, całe 5 lat swojego życia traktuję jako ogromną przygodę. Zostały mi z tego okresu piękne, męskie przyjaźnie (to była męska szkoła). Nauczyła mnie wielu rzeczy. Później zacząłem studiować fizykę w Toruniu, następne nauczyłem się informatyki i zrobiłem doktorat z informatyki w Stanach Zjednoczonych. A później los mnie rzucił do niemieckiego instytutu chemicznego i się nauczyłem chemii, z której zrobiłem habilitację. Rzeczywiście, znajduję się w świecie nauk ścisłych – piszę programy dla chemii, ale nie widzę w tym żadnego dysonansu żeby również pisać nie tylko o tym, co wiem, ale też co czuję. I taka była ogólna potrzeba. Kiedy miałem 44 lata dotarło do mnie, że  ciągle piszę o tym, co wiem, publikuję naukowe książki a nigdy nie napisałem o tym, co czuję. Może to też był okres tzw. kryzysu wieku średniego mężczyzny i zacząłem pisać książki. Zaczęło się od mojego tatuażu – S@motności w sieci i tak pozostało. Nie widzę problemu ani żadnej nieprawidłowości w tym, że ktoś, kto zajmuje się naukami ścisłymi, również zajmuje się emocjami. Tak naprawdę emocje to też chemia, więc trochę pozostałem w swojej dziedzinie (śmiech). Patrzę na te emocje bardziej jako poeta, ale ciągle zajmuję się chemią. Przełomowym wydarzeniem był rodzaj pewnego rodzaju smutku, który odczuwałem w tamtym czasie (bodajże 97 roku). Ludzie różnie sobie ze smutkiem radzą. Ja postanowiłem spisywać to, co czuję i tak powstała ta S@motność w sieci. Potem zauważyłem, że pisząc książki uczę się czegoś nowego: nie tylko nauk ścisłych, ale też, na przykład z historii i muzyki lub filozofii. Ta nauka, szybko to odkryłem, stała mi się bardzo potrzebna. I tak piszę te książki od prawie 16 lat.

Pana książki łączą pokolenia. Tak samo jak muzyka, która jest obecna chyba  każdej Pana książce. Czasami pojawia się jako tło, czasami jest nierozerwalnie związana z głównymi bohaterami… A jaką rolę odgrywa w Pana życiu?

Chyba nie ma książki, której bym nie pisał przy muzyce. I to najróżniejszej. Nie chodzi tylko o to, że ja słucham tylko Mozarta, Schumana czy Beethovena. Słucham również bardzo współczesnej muzyki. Mogę pisać przy hip-hopie. Opowiada on różne historie. Te hip-hopowe piosenki to są historie pewnych wydarzeń. Bardzo lubię na przykład grupę muzyczną Pokahontaz. Muzyka odgrywa w moim życiu dużą rolę. Wprowadza mnie w określony nastrój. Żeby pisać książki potrzebuję pewnego nastroju, niezwiązanego ze szczęściem. Potrzebuję pewnej melancholii, smutku. Dopiero w takim stanie smutku, melancholii, tęsknoty zaczynam pisać. Ja to często sobie prowokuję: albo czytaniem poezji przed rozpoczęciem pisania, albo słuchaniem muzyki. Ta muzyka jest mi potrzebna. Dostarcza mi przeżyć, a w książkach są opisywane różne przeżycia. Muzyka zawsze mi towarzyszy przy pisaniu, w tle.

Doba każdego człowieka ma 24 godziny, a gdy patrzę na Pana dorobek naukowy i literacki odnoszę wrażenie, że „zagina Pan czasoprzestrzeń”. Jak udaje się Panu godzić obowiązki naukowe z tak dobrze rozwiniętą karierą pisarską?

Pani zapomniała o tym, że jeszcze promuję te książki. To mi zajmuje najwięcej czasu i nad tym najbardziej ubolewam chociaż wiem, że jest to potrzebne. Bardzo dużo podróżuję. Moje książki ukazały się w 18 krajach w związku z tym czasami do tych krajów jestem zaproszony, a niektóre z nich są bardzo daleko, tak jak na przykład Chiny, Wietnam, Kirgistan czy Armenia. Jak mi się to udaje godzić? Jestem bardzo zorganizowany, nie potrzebuję dużo snu, co jest bardzo ważne. Wystarczy mi 4-5 godzin snu żeby dobrze funkcjonować. Nie mam agenta, nad czym ubolewam bo czasami pewne rzeczy on mógłby zrobić, ale nigdy pisanie nie wydawało mi się tak ważne w moim życiu żeby włączać do tego agenta. Wstaję wcześnie, dużo pracuję, piszę w podróżach (w pociągach i samolotach). Wykorzystuję każdy moment. Nie wierzę w coś takiego jak natchnienie czy wena. Ja po prostu odłączam się od mojej nauki i zaczynam pisać. Cierpi na tym moje życie osobiste, co przyznaję. Wielu ludzi bardzo mi bliskich może mieć do mnie pretensje, że nie darowałem im swego czasu tyle, ile powinienem. Mimo wszystko na razie jakoś udaje mi się to wszystko ze sobą łączyć. Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas, że zrezygnuję z części pracy naukowej i będę miał więcej czasu na pisanie książek. To kwestia pewnej organizacji i dyscypliny i wytrwałości i rezygnacji z pewnych rzeczy. Ja np. rezygnuję z czytania książek, nad czym bardzo ubolewam. Czytam o wiele mniej niż powinienem jako autor książek czytać, ale bardzo dużo słucham książek, ponieważ podróżuję często samochodem między Niemcami a Polską i praktycznie nie ma podróży, w której nie czytam. Ostatnio byłem oczarowany, gdy jadąc z Frankfurtu do Poznania wysłuchałem Żaru Sándora Máraia, węgierskiego pisarza, dzięki czemu podróż minęła mi jak z bicza strzelił. W ten sposób jadę i mam kontakt z literaturą.

Teraz chciałabym przejść do kilku, ale dosłownie kilku pytań dotyczących kultowej S@motności w sieci, gdyż chciałabym jeszcze porozmawiać o innych Pana książkach, a jednak nie uciekniemy od tej S@motności

Ja wiem, bo to jest rodzaj pewnego tatuażu, który mam na czole i próbuję każdą książką go zdrapać, ale on zawsze wraca. Tak, to jest książka bez której by Pani ze mną nie rozmawiała. Nikt by się mną nie zainteresował gdyby nie ta książka. Byłbym spełnionym naukowcem w swojej dziedzinie chemio-informatyce. Bez S@motności w sieci jednakże Janusz Leon Wiśniewski w świecie literatury nie istniałby.

Najbardziej intryguje mnie tytuł. Jak przeczytałam w jednym z Pana wywiadów to podobno Kuba Wojewódzki jest „ojcem chrzestnym” tytułu tej książki. To określenie padło z jego ust. Czy to prawda?

Tak. Ja zresztą mówiłem to u niego w programie. On mnie kiedyś zaprosił do swojego programu, na tą swoją kanapę. To było z okazji wydania książki Na fejsie z moim synem. Ta książka była tam pokazywana i ja powiedziałem to zupełnie oficjalnie. To prawda. Kuba Wojewódzki w 2000 roku pracował w portalu, wtedy jedynym portalu internetowym – Wirtualna Polska. Pracował w dziale kultury, natomiast książka dotyczyła Internetu. Wirtualna Polska stała się więc opiekunem medialnym książki. Kuba dostał manuskrypt książki do przeczytania. Zrobiła na nim wrażenie. Ja nazwałem ją wówczas Czat. Wtedy to nie było popularne słowo, dlatego że to wszystko raczkowało. Tytuł był angielsko brzmiący, nie mówił za dużo i wydawca Prószyński i Spółka zaczął pytać różnych ludzi jaki tytuł by się nadał na tę książki i to właśnie Kuba Wojewódzki zaproponował S@motność w sieci. Dlatego też w tym sensie jest ojcem chrzestnym tytułu (śmiech).

Co zmieniło się w Pana życiu po opublikowaniu S@motności w sieci?

Sporo się zmieniło. Przede wszystkim nagle zostałem przeniesiony do świata, który do tej pory był dla mnie zupełnie obcy. Mianowicie do świata związanego z literaturą. A w tym świecie człowiek nie tylko pisze książki, ale też spotyka się z czytelnikami. Zaczęto mnie zapraszać na targi książki, a ja nie wiedziałem po co mam tam jechać (śmiech). Przecież ja już wszystko powiedziałem, napisałem książkę. A okazuje się, że trzeba złożyć jakieś podpisy, spotkać czytelników. Nagle media zaczęły się mną interesować. Książka stała się popularna, później pojawił się film. Przeniesiono mnie do świata troszeczkę show-biznesowego, zacząłem pisać felietony do „Pani”. Nagle zainteresowano się tym, co ja myślę na różne tematy. Świat naukowy jest bardzo hermetyczny, a w mojej dziedzinie algorytmów do translacji struktur chemicznych znało się na tym może 50 osób na świecie, a ja nagle zacząłem udzielać wywiadów, spotykano się ze mną. Zacząłem podróżować w różnych celach. Mój dzień się podzielił na dwie części: ¾ to była nauka, a ¼ to literatura. Zacząłem się o wiele więcej uczyć. Nagle usłyszano o mnie, przyszła popularność, z którą sobie na początku zupełnie nie radziłem bo nie byłem do niej przyzwyczajony. Dobudowano mi jak gdyby drugi peron w moim życiu – raz mogę jeździć pociągiem na peron „nauka”, a drugi raz na peron „literatura”.

Napisał Pan, że „słowami też można dotykać. Nawet czulej niż dłońmi”. Odnoszę wrażenie, że Pan dotyka i serc i dusz czytelników w mistrzowski sposób. Zastanawiałam się, czy zdarza się Panu dostawać listy albo maile od czytelników, których Pana książki zainspirowały do podjęcia ważnej życiowej decyzji, do zmiany swojego życia?

Jeśli chodzi o maile, to ja nie tylko je dostaję. Ja byłem nimi wręcz zarzucony po wydaniu S@motności w sieci. To był 2001 rok. Do 2003 r. przyszło ponad 15 tysięcy maili! Byłem pierwszym polskim autorem, który zdecydował się opublikować swój adres mailowy. To na początku XXI wieku nie było takie oczywiste. Podałem go bo wydawało mi się to uczciwe – jeśli książka dotyczy Internetu to ten autor w tym Internecie też powinien być. Nie spodziewałem się niczego wielkiego, a tu nagle te maile zaczęły przychodzić, ludzie zaczęli mi opisywać swoje historie, ponieważ ta książka jest bardzo poruszająca, bardzo smutna, mówiąca o czymś, co jest bardzo uniwersalne – o miłości, o zdradzie, lojalności, cierpieniu, tęsknocie. I ludziom wydawało się, że mogą do mnie napisać o tych uczuciach, ponieważ ja byłem anonimowy, nie mogłem ich zranić pisali o wiele więcej niż by napisali innym osobom. Z tych 15 tysięcy e-maili – niektóre były moim zdaniem ciekawsze niż moja S@motność w sieci i postanowiłem, że niektóre z tych historii nie powinny się chować do szuflady. Powinno się je opublikować, podzielić nimi ze światem i tak powstała S@motność w sieci tryptyk, tzn. kontynuacja tej książki w postaci w której jedną częścią jest omówienie, rodzaj pewnego eseju, analizującego e-maile, które do mnie przychodziły z całego świata. Gdy książka ukazała się w innych krajach zacząłem dostawać e-maile pisane cyrylicą bo książka dotarła do Rosji. To wszystko zaowocowało tym, że przeczytałem nieprawdopodobne historie ludzkie, które wykorzystywałem później w innych książkach. Przyznaję się do tego zupełnie szczerze.

Czyli wiele opowiedzianych przez Pana historii ma swoje źródło w rzeczywistości, nie są tylko fikcją literacką?

Janusz Leon Wiśniewski
Fot. Wydawnictwo AST, Moskwa

Absolutnie. Ja mam problem jako naukowiec z pisaniem fikcji literackiej. Naukowcy mają to do siebie, że jak coś piszą to chcą koniecznie udowodnić skąd to wiedzą. Ważne są dla nich źródła, odnośniki, bibliografia… Wykorzystałem doskonale te prawdziwe historie w swoich utworach. Oczywiście zmieniłem imiona, nazwiska, miejsca, daty, nieraz płeć bohaterów.

Którą z książek, którą Pan napisał, darzy Pan największym sentymentem?

(śmiech) Zawsze najbardziej przytulam do siebie ostatnią książkę. To jest małe dzieciątko, które się urodziło. To dziecko, które się dopiero rodzi jest przez pewien czas najważniejsze, jemu się poświęca najwięcej uwagi. Bracia i siostry schodzą na dalszy plan. Obecnie wychodzi moja Eksplozja, więc ta książka leży mi na sercu bo jej się należy taka opieka. Opowiadanie o niej, pokazywanie, informowanie o jej istnieniu. Ale gdyby wrócić do przeszłości to bardzo osobistą książką i bardzo ważną dla mnie jest Na fejsie z moim synem. Jest to historia pewnej rozmowy z moją matką, która bardzo dawno temu umarła. W książce umieściłem ją w Piekle i ona stamtąd komunikuje się ze mną, opowiadając mi najróżniejsze historie ze swojego życia. Opowiada też, kogo w tym Piekle spotyka. A jest tam bardzo wielu interesujących ludzi, znacznie więcej niż w Niebie. Bardzo też lubię książkę niemalże historyczną, czyli Bikini. To powieść o miłości w czasie II wojny światowej. Pięknej miłości w czasie zarazy, bo wojna jest zawsze zarazą. Miłość wówczas inaczej przebiega, jest bardziej żarliwa. Jest też niepewna, bo nigdy nie wiemy czy następnego dnia będziemy żyć… Bardzo lubię swoją drugą książkę, czyli zbiór opowiadań Zespoły napięć. Druga książka autora, który jest popularny, jest zawsze bardzo ważna dla niego bo sprawdza się wtedy, czy ta jego pierwsza książka to nie był jakiś efemeryd. Bardzo się cieszę, że te Zespoły napięć żyją. Wydana w 2002 r. książka jest nadal aktualna i pojawia się w Eksplozjach. Te opowiadania z Zespołów napięć to sedno Eksplozji – na moje opowiadania odpowiadają inni autorzy i jestem z tego bardzo dumny, że poruszyłem ich na tyle, że chciało im się usiąść i napisać swoją wersję moich opowiadań. Bardzo też lubię powieść „Grand”, dlatego że napisanie jej wymagało powrotu do Polski, do hotelu Grand w Sopocie i opowiadania historii znad morza, a ja jestem z morzem związany. Wiele zależy od momentu mojego życia. Nieraz podoba mi się również S@motność w sieci (śmiech).

To bardzo dobrze rokuje tej książce. Że po tylu latach jej autor nadal darzy ją jakimś sentymentem i nawet czasami mu się podoba (śmiech). Panie Januszu, Pan swoimi powieściami i opowiadaniami o miłości od lat uwodzi czytelniczki niemal na całym świecie. Czy młodsze, czy starsze – nie ma reguły. Jak to się stało, że Pan tak dobrze zna najgłębsze zakamarki kobiecej duszy?

Ja się dziwię, że Pani o to pyta dopiero teraz. Przeważnie mnie o to pytają w pierwszym pytaniu (śmiech). Po pierwsze, od razu dementuję: nie znam tak dobrze duszy kobiety. Po prostu pochylam się nad kobietami. Ja od zawsze uważam, i to nie jest żadna kokieteria, ale uważam, że kobiety są lepszą częścią ludzkości. Jestem typowym mężczyzną, mam normalne wyniki poziomu testosteronu we krwi, gwarantuję Pani, ze wszystkimi wadami wynikającymi z tego. Natomiast kobiety zawsze mnie fascynowały swoim sposobem podejścia do życia. Swoją umiejętnością, której mężczyźni nie mają – przechodzeniem od jednych emocji do drugich. Raz absolutny entuzjazm, a za chwilę łzy i sentymentalne podejście do świata. To mnie zawsze interesowało. Bardzo dużo o tym czytam bo chcę zrozumieć, dlaczego one są takie inne. W moim technikum rybołówstwa morskiego nie było żadnych kobiet, w związku z tym byłem przez bardzo ważny okres swojego życia kobiety nie istniały. Jak coś jest nieobecne i dalekie to człowiek to idealizuje. Ja też zacząłem kobiety idealizować. Później zacząłem czytać o ich charakterze. Chyba nie ma książki z psychologii kobiet po angielsku, niemiecku i polsku, której bym nie przeczytał. Czytam regularnie i Junga i Freuda i Karen Horney, która napisała przepiękną książkę Psychologia kobiet. Ludzie sądzą, że ja lepiej znam kobiety ponieważ  napisałem książki, które są bestsellerami i o tym co ja wiem dowiedziało się dużo ludzi, ale znam wielu innych mężczyzn, którzy o wiele lepiej znają kobiety. Tylko nie piszą książek.

Może powinni? Wówczas my, kobiety miałybyśmy odczucie, że mężczyźni rozumieją nas lepiej, niż nam się czasami wydaje :)

Trochę też pomogły mi w tym moje dwie córki, z którymi dużo rozmawiam. Wielu rzeczy o kobietach dowiedziałem się właśnie od nich. Nie wszystkiego, bo córki nie o wszystkim opowiadają swoim ojcom. Swoje bardziej intymne sprawy opowiadają matkom. Tak naprawdę jednak najwięcej dowiedziałem się od samych kobiet bo najważniejsze to słuchać tego, co kobieta ma nam do powiedzenia. Ja bardzo lubię słuchać kobiet. One dużo mówią o emocjach. To jest taka ucieczka od mojego naukowego świata, bo z kolegami to się rozmawia o projektach, natomiast z kobietami rozmawia się o rzeczach bardzo emocjonalnych. Być może mam tę przewagę nad innymi mężczyznami, że ja się wsłuchuję w kobiety i potem jeszcze myślę o tym, co mi powiedziały. Czasami po takiej rozmowie mam pół rozdziału książki.

Między innymi dlatego jest Pan stawiany innym mężczyznom za wzór :)

Podejrzewam, że tak jest. Niektórym mężczyznom może się to nie podobać, ale tak jest. Ja też piszę książki przede wszystkim dla mężczyzn. Nie piszę książek dla kobiet. To jest wymyślone, że ja piszę literaturę kobiecą i bardzo korzystne dla wydawnictw – prawie 88% klientów księgarń to kobiety. One kupują więcej książek, a w bibliotekach stanowią 82% wypożyczających książki. Kobiety czytają więcej, więc w związku z tym można odnieść wrażenie, że Wiśniewski pisze dla kobiet. One po prostu więcej moich książek przeczytały. To nie jest tak, że ja siadam i myślę „Aha, teraz napiszę książkę dla kobiety”. Nie, ja książkę piszę głównie dla siebie. Może nie powinienem się do tego przyznawać. Zasiadając do pisania książki to chcę napisać książkę, którą ja sam bym chętnie przeczytał.


 

Na drugą część wywiadu z Januszem Leonem Wiśniewskim zapraszamy już niebawem!

Wkrótce znajdziecie także recenzję najnowszej książki – Eksplozje.

eksplozje

 

 

 

Komentarze

komentarze

2 Replies to “Dobudowano mi jak gdyby drugi peron w moim życiu – raz mogę jeździć pociągiem na peron „nauka”, a drugi raz na peron „literatura” – wywiad z Januszem Leonem Wiśniewskim”

  1. Dzięki za ten wpis, uwielbiam pana Janusza L.W więc cieszę się, że mogłam przeczytać ten wywiad :) Pozdrawiam!

    1. Już niebawem na stronie pojawi się recenzja jego najnowszej książki i druga część wywiadu. Równie ciekawa! :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook IconTwitter IconŚledź nas n Instagramie!Śledź nas n Instagramie!

Korzystając z tej witryny akceptujesz politykę prywatności więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close