Zapraszam Was dzisiaj do lektury rozmowy z panią Anną Pycką – autorką m.in. recenzowanej przez nas fantastycznej książki „Pod rękę z Bolesławem Prusem. Spacer po Śródmieściu”. Rozmowa potoczyła się gładko, pani Ania jest niezwykle wdzięczną rozmówczynią. Popołudniowe spotkanie stało się okazją do podróży w czasie i przestrzeni. Zapuściłyśmy się w wiek XIX, dwudziestolecie międzywojenne, byłyśmy w Paryżu, oplotkowałyśmy Prusa i innych znanych pisarzy. Jednym słowem: Kultura przez duże „Q”;-)!Serdecznie zapraszam!
Skąd u Pani zainteresowanie Prusem?
Jestem literaturoznawcą, prowadzę zajęcia dla studentów dziennikarstwa i kulturoznawstwa na uczelni im. Bolesława Prusa. Życiu i twórczości Bolesława Prusa poświęciłam kilka artykułów naukowych. Kiedy organizowałam Festiwal Wokulskiego, staraliśmy się o pomoc finansową z urzędu dzielnicy Śródmieście. Burmistrz podpowiedział mi, że jest możliwość uzyskania pieniędzy na działalność kulturalno-promocyjną Śródmieścia. Zaczęłam więc myśleć, jak by połączyć Prusa i Śródmieście. Jest Ścieżka Literacka „Lalka”, jest nasz festiwal, ale uznałam, że najtrwalszą promocją dzielnicy byłaby książka. To była wiosna, organizowaliśmy spacery śladami „Lalki” ze studentami, wtedy pomyślałam, że ciekawa byłaby książeczka, w której opowiedziałabym o spacerze z Bolesławem Prusem, ściągniętym do współczesnej Warszawy z odległych zaświatów. Bardzo byłam ciekawa jego opinii na temat naszego miasta, ale pomyślałam jednocześnie, że najbardziej wiarygodne byłoby wykorzystanie jego wypowiedzi z kronik tygodniowych, czyli felietonów, które publikował w warszawskich gazetach przez prawie czterdzieści lat.
I wtedy koncepcja zaczęła się klarować…
Pojechałam na wakacje nad morze, wzięłam ze sobą kroniki – wydanie 3-tomowe – normalne składa się z 20-u tomów, więc nie sposób było go zabrać na wakacje. Na plaży zadawałam szyku czytając oryginalną lekturę i zaśmiewając się co chwila przy smakowitszych fragmentach, z których już wtedy układałam sobie plan naszego spaceru. Po powrocie z wakacji kilka razy wybrałam się na spacer ze znajomymi z zagranicy szlakiem „Lalki”. Bardzo im się to podobało – opowiadałam im zarówno o mieście, jak i o samym Prusie, i tak się ten pomysł cukrował. Samo pisanie okazało się ogromną przyjemnością. W pogodne dni wybierałam się na spacer po Warszawie z aparatem fotograficznym. W ogóle praca z tekstami Prusa to ogromna przyjemność, bo on fantastycznie pisał. Dzisiaj, dla zwykłego odbiorcy kroniki są trudno strawne. Przydługie, czasem przegadane, czasem dotyczące konkretnych wydarzeń, o których zwykle niewiele wiemy. Ale jak się zna epokę, Prusa, tak jak mi się wydaje, że ja znam, to można z tego zrobić wyciąg interesujący również współczesnego odbiorcę. Prus jest humorystą, potrafi bardzo sprawnie spuentować opisywaną sytuację, jest czasem kąśliwy, ale jego uwagi są bardzo interesujące i… uniwersalne.
Wypowiedzi Prusa to nawet nie połowa książki…
Kiedy dopisywałam moje kwestie, to starałam się mu dorównać – to, czy mi się udało należy już do Państwa oceny;-)
Jak wydawnictwa reagowały na propozycję wydania książki?
Kiedy książka była na ukończeniu wybrałam się na Targi Książki Historycznej. Tam zwróciłam się do pana Macieja Frankowskiego z Instytutu Wydawniczego Erica. Kojarzył mnie z Festiwalu Wokulskiego. Powiedział, że to znakomita impreza, nawet jego znajomi spoza branży są nią zafascynowani i uważają, że należy tę akcję wspierać. Wtedy opowiedziałam mu o mojej książce, która przecież wyrosła z festiwalu. Pomysł spodobał się wydawcy od samego początku. Książka została wydana na Festiwal Wokulskiego. 100 egzemplarzy w miękkich okładkach przygotowaliśmy do rozdania. Wzbudziła duże zainteresowanie wśród czytelników. Promocyjne egzemplarze wystawiliśmy na stelażu, aby były naturalnym uzupełnieniem naszej kulturalnej imprezy. To było zabawne, przypatrywać się niektórym ludziom, którzy niby się nam przysłuchiwali, a jednocześnie kombinowali, jak jednak wziąć egzemplarz do kieszeni… Książki były do rozdania, ale przeznaczyliśmy je dla wytrwałych, którzy zostaną z nami do końca, będą brali udział w konkursach, zasłużą (śmiech).
Naprawdę próbowali ukraść te książki…?
Tak, ale to akurat jest bardzo dobry znak, wykazali aktywność, bo docenili wartość książki. Czasem jest tak, że jak się coś daje za darmo, to wcale nie jest docenione. A ja widziałam ich reakcje, kiedy otwierali książkę i nie wertowali jej, np. w poszukiwaniu zdjęć, tylko zaczynali czytać, z uwagą. To niebywałe, znam preferencje współczesnego czytelnika i wiem, że najczęściej prześlizguje się po tekście w poszukiwaniu ilustracji, albo sensacji. Te reakcje były budujące, choć samej kradzieży nie pochwalam. Po dwóch tygodniach wyszły egzemplarze w twardych okładkach.
Erica ładnie się spisała.
Współpraca z Instytutem Wydawniczym Erica sprawiła mi dużo przyjemności i bardzo się cieszę, że to właśnie oni tę książkę tak pięknie wydali.
Sam pomysł na książkę był bardzo fajny.
Pomysł był fajny i od początku bardzo spodobał się wydawcy. To ważne. Zanim podjęto decyzję o wydaniu, kilka osób z oficyny przeczytało książkę w maszynopisie. Z tekstem zapoznała się też pani graficzka Aleksandra Nałęcz-Jawecka, która wymyślała ilustracje. Ze zrozumieniem czytali redaktorzy, pani korektorka. Mówię o tym, bo to wcale nie jest takie oczywiste. Często zdarza się, że wydawca nie przywiązuje większej wagi do zawartości. Graficy i redaktorzy nie zagłębiają się w tekst, wstawiają przecinki, ilustracje i na tym ich rola się kończy.
W tym miejscu chciałabym szczególnie podziękować pani Kasi Humphreys za opiekę merytoryczną i promocję. Od niej też wiele razy słyszałam, że książka jest dobrze napisana.
A znajomym się podobała?
Moi znajomi potwierdzili opinię wydawcy, jednocześnie zaznaczając, że już nie nadążają za mną, bo w zeszłym roku wyszły moje trzy książki. Tak się akurat zbiegło w czasie. W tym roku sukcesu nie uda się powtórzyć z różnych powodów, chociażby dlatego, że pracuję nad habilitacją. Właśnie kończę książkę o kulturze w Drugiej Rzeczypospolitej. Bardzo dumna jestem ze zbioru wywiadów zatytułowanych „Powróćmy do rozmowy… 12 spotkań z Warszawą w tle”. Chciałaby Pani zobaczyć?
Bardzo chętnie!
Chętnie ją Pani podaruję! Myślę, że Pani, jako warszawianka, może się nią zainteresować. To zbór rozmów z osobami starszymi. Ale nie rozmawiamy o śmierci, chorobach, szpitalach. Moi bohaterowie to pasjonaci, kochają życie i potrafią o tym pięknie mówić, choć życie wcale ich nie rozpieszczało. Pomysł na tę książkę narodził się z rozmów ze studentami, którzy źle znoszą porażki, popadają w depresję. W ogóle odnoszę wrażenie, że dziś łatwiej się załamujemy, dlatego w pewnym momencie zadałam sobie pytanie: „no dobrze, a co z tymi, którzy przeżywali wojnę, powstanie, okupację?”. Udało mi się do nich dotrzeć – wybrałam 12 osób wykonujących różne zawody: fryzjera, kwiaciarza, dwie profesorki, księdza, urzędniczkę i tak narodziła się książka o wartościach, o tym, co w życiu najważniejsze. Myślę, że się Pani spodoba.
Bardzo dziękuję za prezent – uwielbiam takie wyjątkowe książki, nawet znacznie bardziej niż powieści, które często po przeczytaniu podaję dalej. Ale są też takie książki, których nie chcę nikomu pożyczyć – mówię „książka bardzo fajna, ale ci nie pożyczę” (śmiech). Bardzo dziękuję!
Bardzo proszę.
Interesowało nas czy jeszcze planuje Pani książki o innych pisarzach – wiem, że Prus jest oczywiście wyjątkowy, ale może jeszcze jakiś przychodzi Pani teraz do głowy?
Postacią, która mnie od dawna bardzo interesuje jest król Stanisław August Poniatowski. Ale myślałam o nim już nie tylko w kontekście spaceru, choć miło byłoby zaprosić go, tak jak Prusa, na przechadzkę po współczesnej Warszawie. Po głowie chodzi mi jednak napisanie powieści – właśnie kupiłam sobie pamiętniki [pokazuje egzemplarz] – pięknie wydane, król pisał pięknym językiem i odsłaniał intrygujące detale – to fantastyczne źródło informacji. Więc może na początek byśmy się umówili z królem na spacer, a później może by się z tego urodziło coś więcej…
Uwielbiam dzienniki i pamiętniki.
Informacje z pierwszej ręki są bardzo cenne. W opracowaniach i podręcznikach relacja czytelnika z epoką czy osobą jest dosyć odległa. W beletrystyce koncentrujemy się na fabule, w literaturze faktu mamy do czynienia z autentycznymi przeżyciami – one oczywiście troszkę są lukrowane – ale spojrzenie na świat prawdziwe. Autor powieści ma ograniczone możliwości. Oczywiście są tacy pisarze jak Prus, którzy potrafią doskonale indywidualizować postaci i wspaniale opisywać miasto, no ale literatura faktu jest żywa, autentyczna, pisana na świeżo.
Dlatego też jak mam wybierać, czy czytać pamiętniki czy dzienniki, to preferuję dzienniki, które opisują aktualną chwilę. W dziennikach jest ten żywy ogień, który tak cenię, i którego brakuje mi w pamiętnikach pisanych z dystansu.
A wie Pani, że ja będę o tym habilitację pisać…?
Naprawdę?
O biografistyce.
Fantastycznie! Spędziła Pani trochę czasu w Paryżu, prawda? Jak Pani to wspomina? Czy Paryż miał jakikolwiek wpływ na Pani twórczość literacką?
Tak, pobyt w Paryżu dużo zmienił w moim życiu osobistym i zawodowym. Byłam na stypendium, ale mieszkałam u Pani Marii Brandysowej, żony pisarza Kazimierza Brandysa, w pięknej kamienicy w centrum miasta, dokładnie w IV dzielnicy. W mieszkaniu pani Marii było dużo książek, więc miałam okazję sporo czytać. Może udzieliła mi się też atmosfera domu, w którym żył pisarz? Zresztą, pani Maria na herbatki zapraszała ludzi ze środowiska, związanych z kulturą – to pewnie też było dla mnie inspirujące, a samo miasto… Klimat miasta… Byłam tam przez rok, niesamowita życiowa przygoda, po powrocie z Paryża kończyłam doktorat, który później opublikowałam. Pisałam o Stanisławie Witkiewiczu, ojcu Witkacego. Do Paryża pojechałam ze względu na francuskiego pisarza i krytyka sztuki Emila Zolę, który zmarł u progu XX wieku. Stypendium było tak pomyślane, żeby posmakować kultury francuskiej. Do tej pory mam kontakty z osobami, które wtedy poznałam, Francuzami i Polakami od wielu lat mieszkającymi we Francji. To wszystko razem było bardzo inspirujące.
Dla pisarza to faktycznie musiało być super przeżycie. Ja nigdy nie byłam w Paryżu i ciągle się tam wybieram…
Proszę sobie zaplanować wyjazd we wrześniu albo na wiosnę, latem niekoniecznie, bo może być zbyt gorąco. I nie polecam Paryża na Sylwestra… Kiedy jednak mówimy o Paryżu, to moje doświadczenie pozwala mi sądzić, iż Paryż opisany przez Prusa w „Lalce” jest miastem papierowym. Prus cierpiał na agorafobię – to choroba na tle psychicznym, która nie pozwala cieszyć się otwartymi przestrzeniami, pięknymi widokami. Prus bał się przestrzeni, odczuwał lęk przed miastem, przed skupiskami ludzkimi, to się sprowadzało nawet do tego, że bardzo rzadko bywał na warszawskiej Pradze, ponieważ sam przejazd przez most był dla niego traumatycznym przeżyciem. Również korzystanie z pociągu było dla niego bardzo przykrym doświadczeniem, więc wyjeżdżał z Warszawy rzadko. Jeśli już to do Nałęczowa, na wakacje. Więc o Paryżu pisał tak jakby czytał przewodnik Baedekera. Czytając opisy Warszawy czuje się, że Wokulski chodzi po Krakowskim Przedmieściu, że schodzi na Powiśle, że po prostu czuje to miasto, czuje tę atmosferę. Natomiast w opisach Paryża Prus się prześlizguje po mieście, tak jakby obserwował poszczególne dzielnice z lotu ptaka. Dopiero pobyt w Paryżu pozwolił mi to dostrzec.
Jednym z takich inspirujących, pisarskich miast jest Edynburg w Szkocji – przepiękny – istna bajkowa sceneria. Niska zabudowa, stara architektura – naprawdę bardzo klimatyczne miasto. Całe schodziłam niemalże piechotą…
Francuzi w weekendy chodzą całymi rodzinami po bulwarach, głównie nad Sekwaną. Paryż jest miastem, po którym chce się chodzić, bo wtedy się je czuje. Myślę, że teraz to miasto bardzo się zmieniło, głownie z powodu zamachów terrorystycznych. Ludzie nie czują się już tak bezpiecznie.
Autentyczne wypowiedzi Bolesława Prusa zaczerpnięte z kronik to był moim zdaniem strzał w dziesiątkę. Domyślam się, że dla Pani to była frajda, przeglądanie tych kronik. Czy myślała Pani może, aby zawrzeć jeszcze jakieś inne jego wypowiedzi, może z innego źródła?
Są zapiski o tym, co Prus czytał, wydany też został jeden tom listów Prusa, adresowanych głównie do narzeczonej Oktawii Trembińskiej i przyjaciółki, później żony Stefana Żeromskiego, Oktawii Rodkiewiczówny. Pisząc książkę, o której dziś rozmawiamy, korzystałam głównie z kronik i „Lalki”.
Ja, jak przystało na typową warszawiankę, jeździłam na wakacje na wieś. Kiedyś od mojej cioci polonistki usłyszałam, że Warszawa daje mieszkańcom tyle możliwości, a nie każdy z tego korzysta, nie wszyscy warszawiacy to doceniają – rzadko chodzą do galerii sztuki, do teatrów czy muzeów. Zastanawiam się, czy dzięki tej książce można zachęcić warszawiaków do docenienia tego, co nasze miasto ma nam do zaoferowania?
Książka tak właśnie została pomyślana – żeby warszawiaków wyciągnąć z domów. Jednak ja bym się tutaj do końca nie zgodziła z tezą, że warszawiacy nie korzystają z bogatej oferty swojego miasta, bo jednak teatry są wypełnione po brzegi, i to nie przez wycieczki szkolne spoza stolicy. W ubiegłym roku, aby wejść na wystawę Olgi Boznańskiej stałam przez dwie godziny w kolejce, która kończyła się przy kiosku, przy Alejach Jerozolimskich. Ze mną w kolejce stali rodzice z malutkimi dziećmi i nikt nie marudził, że jest ciężko. Dzieci bawiły się, dorośli rozmawiali.
Na pewno szlak Krakowskie Przedmieście – Nowy Świat jest najczęściej uczęszczany przez warszawiaków i przyjezdnych. Ja mam taki zwyczaj, że w sobotę lub niedzielę po południu jeżdżę na Stare Miasto na spacer. Latem chodzę nad Wisłę – tak jest wtedy pięknie!
Myślę, że Prus byłby zachwycony, gdyby oglądał współczesną Warszawę. Podobałoby mu się Powiśle i Praga. Plaża nad Wisłą, widok zrelaksowanych, opalających się ludzi! Czasami, kiedy wracam wieczorem od moich przyjaciół z Pragi i widzę ile ludzi z tej plaży schodzi, to aż serce rośnie. Zimą chodzimy na lodowiska – to przecież nie przyjezdni, tylko warszawiacy. Ja wiem, że tutaj mieszka około dwóch milionów ludzi i pewnie jakaś ich część siedzi również w domach, ale są też tacy, którym się chce. Ile osób przychodzi latem na koncerty chopinowskie w Łazienkach Królewskich! Łazienki są też piękne zimą, czasem mróz okropny, przed którym wiewiórki się chowają, a spacerujących tłumy! W maju organizowana jest piękna impreza Noc Muzeów. Owszem, można powiedzieć, że to wydarzenie stało się modne, ale swoją drogą, to przecież dobrze, że jest promowana moda na kulturę. Nieprawdą jest, że tylko przyjezdni potrafią dostrzegać uroki Warszawy, ale coś w tym jest, że jak się w tym mieście mieszka, to pewnych rzeczy się nie dostrzega. Kiedy po roku pobytu w Paryżu wróciłam do Warszawy, to zobaczyłam jak bardzo zmieniło się nasze miasto. Warszawa z roku na rok rozkwita, rozbudowuje się, pięknie restaurowane są stare kamienice, przybywa zieleni, zimą część wizytowa miasta jest cudownie oświetlona.
Więc adresatami Pani książki są nie tylko warszawiacy?
Wydaje mi się, że moja książka nie ma jasno sprecyzowanej grupy odbiorców. Pisałam ją z myślą o tych, którzy Warszawy nie znają, ale też o tych, którzy do Warszawy mogą przyjechać, by ją poznać. Ludzie różnie reagują na stolicę – ja chciałam pokazać ładną Warszawę, w przyjemny sposób, żeby odwiedzający polubili to miasto tak jak ja. Z kolei ci, którzy tutaj mieszkają, mogą znać wszystko o czym piszę, ale na pewno nie czytali kronik Prusa – dla nich to może być atrakcją.
W Pani książce Prus świetnie się prezentuje. Wydaje się być sympatycznym mężczyzną, z klasą, który dobrze się czuje w sytuacji jeden na jeden i z gracją zabawia rozmową swoją towarzyszkę.
Niektórzy żartują, że pokazałam Prusa jako mężczyznę z krwi i kości – zalotnego, lubiącego kobiety. Proszę pamiętać, że on pod koniec życia zafundował sobie romans, z którego się urodziło dziecko, więc to nie był tylko niepozorny starszy pan. Jako młodzieniec był dosyć nieśmiały w relacjach z kobietami, kiedy jeździł do Nałęczowa to tam się mocno krygował w towarzystwie dam, ale kiedy się ożenił, to nieśmiałość minęła i nauczył się żartować, dowcipkować.
Moim studentom opowiadam anegdotę, którą przeczytałam w kronikach. Mówi ona o tym, jak Prus i inni młodzi mężczyźni w Warszawie czekali, kiedy w Warszawie spadnie deszcz, bo wtedy mogli schronić się w suterenach i przez małe okienka wyglądać na ulice. A po tychże ulicach przebiegały kobiety unosząc suknie… i czasami można było zobaczyć kawałek kosteczki, albo nawet łydeczki… I jakie to wywoływało emocje! Cóż, dzisiaj cierpimy na nadmiar golizny. A przecież niedobór wrażeń wyostrza apetyt, a nadmiar tępi zmysły. Opowieści Prusa są takie autentyczne, soczyste.
I ten jego piękny język…
Prawda? Prus pięknie pisał – z tego powodu czasami zaglądam właśnie do „Lalki” i rozsmakowuję się w jej języku. My niestety coraz bardziej zaśmiecamy nasz język, wulgaryzujemy, trywializujemy… Mówimy tak jak myślmy, ale też i w drugą stronę, myślimy tak jak mówimy. Jeżeli jesteśmy byle jacy w mowie, to najprawdopodobniej nasze myśli też nie są najwyższych lotów, gdyby głupota umiała fruwać w niebie nie byłoby miejsca…
Zawsze kiedy rozmawiam z pisarzami, pytam ich o gusta czytelnicze – już trochę o tym rozmawiałyśmy, ale może miałaby Pani dla naszych czytelników jakieś rekomendacje? Zawsze lubię zadawać to pytanie, bo często się okazuje, że pisarze specjalizujący się w powieściach obyczajowych, namiętnie czytają kryminały lub fantasy.
Poza pamiętnikami króla Stanisława Augusta Poniatowskiego czytam również poezję klasyczną, np. Herberta (lubię zarówno jego wiersze, jak i eseje) ale też wiersze moich znajomych. Często moi studenci, po skończeniu studiów zaczynają pisać, wtedy zapraszają mnie na wieczorki autorskie, premiery swoich książek – to zawsze jest dla mnie bardzo interesujące doświadczenie.
A czy coś z powieści?
Jeśli chodzi o literaturę współczesną, to już dość dawno nie czytałam powieści, dobrej powieści. Współcześnie z powieścią niestety jest problem… Cenię sobie Michela Houellebecqa, Umberta Eco, Wiesława Myśliwskiego, Olgę Tokarczuk. Przygotowując się do mojej książki o kulturze w Drugiej Rzeczypospolitej, przeczytałam mnóstwo książek na ten temat. Wspomnienia , książki o kawiarniach, modzie, kabaretach, kinach, teatrach a nawet superheterodynach, czyli pierwszych radioodbiornikach.
Jeśli chodzi o literaturę faktu czytałam wspomnienia Jerzego Waldorffa, Kordiana Tarasiewicza, Stefana Krzywoszewskiego. Szczerze mówiąc bardziej mnie interesuje literatura faktu niż współczesna powieść.
Ale za to lubię prasę. Ale nie współczesną, bo tam nie za wiele jest do czytania, na szczęście dziś, w dobie digitalizacji, mamy łatwy dostęp do archiwalnych numerów. Na przykład numery „Wiadomości Literackich” z dwudziestolecia międzywojennego są dostępne w Internecie. Bardzo zachęcam, żeby sobie do nich zajrzeć.
Mogę się też z Panią podzielić ciekawostką na temat „Przeglądu Sportowego”. Dzisiejszy „Przegląd Sportowy” to – jak mówi nazwa – gazeta do przeglądania. Natomiast w okresie międzywojennym redaktorem naczelnym był poeta Kazimierz Wierzyński. Kiedy obsadzano go na tym stanowisku niektórzy mówili „jak to, poeta naczelnym gazety sportowej…?”. Wszystkim się wydawało, że długo nie wytrzyma. Proszę sobie wyobrazić, że on prawie nie pisał dla swojej gazety, natomiast bardzo cyzelował tytuły, nagłówki, dobrał sobie też fantastyczny zespół. Dzięki temu gazeta w czasie igrzysk olimpijskich wydawana była dwa razy dziennie: rano i po południu. Część nakładu samolotami rozwożono do innych dużych miast ówczesnej Polski, czyli Krakowa, Wilna, Lwowa. Redaktorzy wiedeńskiego odpowiednika naszego „Przeglądu Sportowego” wysłali do redakcji depeszę z gratulacjami oraz ubolewaniem, że sami u siebie takiej gazety nie mają. Poziom był bowiem naprawdę wysoki, były publikowane bardzo dobre teksy, np. pisała dla Wierzyńskiego Halina Konopacka, mistrzyni olimpijska w rzucie dyskiem, piękna kobieta. W latach trzydziestych wyszła za mąż za ministra skarbu państwa. Kiedy wybuchła wojna, razem z mężem wywiozła kilka ton złota z Polski przez Rumunię do Londynu. Operacja przebiegła bez zakłóceń, ale w czasie zawieruchy związanej z przeprowadzką zginął złoty medal Konopackiej. Oczywiście wywiezione za granicę pieniądze bardzo się nam potem przydały, m.in. podczas Powstania Warszawskiego. Ale dwudziestolecie międzywojennego to nie tylko sam lukier, działo się też dużo złego, stąd tytuł: „Róg obfitości czy puszka Pandory? Kultura w Drugiej Rzeczpospolitej”, bo pokazuję też te gorsze strony, zabójstwo prezydenta Narutowicza, zamach majowy, obóz w Berezie Kartuskiej…
A taka powieść jak „Lalka”, tylko napisana współcześnie?
Myślę, że byłoby ciekawie, gdyby ktoś się pokusił o literacką obserwację współczesnej Warszawy, o wykreowanie Wokulskiego na miarę naszych czasów, pewnie już nie kupca, lecz handlowca, biznesmena… A postać żeńska…? Współczesny odpowiednik Izabeli Łęckiej…? Co ona musiałaby robić…? Chyba nie za wiele. Żyłaby pewnie w złotej klatce, pochodziła z zamożnej rodziny. Myślę, że musiałaby być córką jakiegoś zamożnego biznesmena typu Kulczyk. Tylko, że córka Jana Kulczyka jest inteligentna, wykształcona, natomiast odpowiedniczka Izabeli Łęckiej to taka trochę lalka Barbie. Innymi słowy pusta panienka, która poza swoją urodą, stylem bycia i dobrym wrażeniem nie ma za wiele do zaproponowania. Odpowiedników pozostałych bohaterów również znalazłoby się bez problemu. „Współczesna <Lalka>” – to by było ciekawe!
Bardzo serdecznie dziękujemy, Pani Aniu, za rozmowę!
Zdjęcia pochodzą ze zbiorów prywatnych autorki Anny Pyckiej.