Mam dla was kolejną recenzję świątecznego kryminału. Jego akcja rozgrywa się w dość bogatej rezydencji w okresie II wojny światowej. Wydawałoby się, że święta to doskonały czas, by choć na chwilę zapomnieć o trawionej walkami Europie. Jednak nawet wtedy może dojść do zbrodni. Kto pada jej ofiarą w książce „Poświąteczne morderstwo” Ruperta Latimera?
Jak już wiecie, w grudniu czytam sporo kryminałów z akcją rozgrywającą się w okolicach Bożego Narodzenia. Najbardziej lubię te, w których detektywi mogą polegać tylko na swojej intuicji, dedukcji, a umysł jest ich największą bronią. Często zaskakują mnie motywy i poszlaki. W „Poświątecznym morderstwie” niespodzianek i innych smaczków mamy wyjątkowo dużo.
O czym jest książka?
Rhoda Redpath wraz ze swoim mężem Frankiem postanawia zaprosić na święta swojego wuja Willy’ego. Staruszek jest niesamowicie bogaty, a przy tym bardzo stary i trudny w obyciu. Jego upór i kąśliwe uwagi nie są szczególnie lubiane. Jednak jego przyjazd to niemała sensacja w okolicy. Kto może mieć nadzieję, że znajdzie się w testamencie, ten próbuje cokolwiek dla siebie uszczknąć. Oprócz tego jest wiele osób, które zwyczajnie chcą poznać osławionego sir Willoughby’ego.
Kiedy staruszek przyjeżdża, szybko robi się tajemniczy i szykuje jakąś świąteczną niespodziankę. I rzeczywiście na świąteczne przyjęcie wkracza w stroju Świętego Mikołaja, by zorganizować zabawę. Zaraz potem znika w swoim pokoju. Nikt więcej nie widzi go żywego, aż jego ciało nagle znajduje się na dworze koło bałwana. Co tam robił? I czy umarł śmiercią naturalną? W końcu był w bardzo zaawansowanym wieku. Na tropie jest wyjątkowo wnikliwy inspektor i wraz z nim odkrywamy takie niespodzianki jak… zaszyte w fotelu babeczki bakaliowe!
„Poświąteczne morderstwo” – niespodzianek nie brakuje
Od początku możemy podejrzewać, kto padnie ofiarą morderstwa. Tutaj zaskoczeń nie ma. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Barwna plejada bohaterów, która może wydawać się nieszkodliwa, czasem dobroduszna, nagle staje się bardzo podejrzana. Fabuła jest tym bardziej wciągająca, że co rusz pojawiają się nowe wątki w śledztwie i nietuzinkowe dowody. Aż do samego końca nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi ani kto skrócił życie sir Willoughby’ego. Jestem przekonana, że jeśli zdecydujecie się na tę lekturę, to też nie zgadniecie! A zatem, jak macie w sobie żyłkę detektywistyczną, zachęcam, żebyście spróbowali swoich sil i zmierzyli się z tą zagadką.
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy: