Z twórczością Deborah Moggach miałam przyjemność zapoznać się przy okazji lektury „Tulipanowej gorączki”. Tytuł, o którym dzisiaj chcę powiedzieć, to „Hotel Złamanych Serc”. Na podstawie opisu na tylnej okładce wiedziałam, że będzie opowiadała o pensjonacie, o podstarzałym aktorze i uczuciach. Jednak po „Tulipanowej gorączce”, której akcja toczyła się w holenderskiej epoce Rembrandta byłam ciekawa, czy autorka potrafi równie ciekawie pisać, jeśli akcja jest osadzona w dzisiejszych czasach.
Tytuł może jest banalny, może sugerujący łzawą opowieść, ale książka ma swoją głębię, podwójne dno, dlatego nie może być kwalifikowana tylko w kategorii książki romantycznej. Choć opowiada o wielu odcieniach miłości (i nie tylko), nie powinna być rozpatrywana tylko w tych kategoriach. W powieści nie brakuje przemyśleń na temat sensu życia, próby radzenia sobie z przemijaniem, z uciekającym czasem, przeszłością, samotnością, tęsknotą, zdradą.
Dość długo zastanawiałam się, kto w rzeczywistości jest głównym bohaterem książki. Powinnam powiedzieć, że Buffy, aktor po siedemdziesiątce, który przenosi się z Londynu do Walii, gdzie odziedziczył po starej przyjaciółce pensjonat. W przeszłości był kilkukrotnie żonaty, przez co jego powiązania rodzinne są nieco skomplikowane. To właśnie Buffy’ego należałoby typować jako postać pierwszoplanową, ponieważ to on przewija się przez całą książkę. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że to nie on gra główną rolę… Tym, co faktycznie zasługuje na miano pierwszoplanowego „aktora” powieści jest sam pensjonat. I to właśnie on, pomimo tego, że stanowi tło, jest aktorem grającym pierwsze skrzypce. Już mówię dlaczego.
Budynek jest dość stary i czasy świetności dawno ma za sobą. Stare meble, tapety, przeciekający dach, ale mimo to, ma swój urok, dlatego nowy właściciel pensjonatu go nie remontuje. Szybko się też orientuje, że ciepła, domowa atmosfera i wystrój shabby chic wpływa na ludzi kojąco i krzepiąco. Łatwo się otwierają, dokonują autoanalizy, pojawiają się refleksje, co Buffy chce wykorzystać…
W książce przewija się dość sporo osób z różnych stron, o różnych osobowościach, w różnym wieku. Kiedy Buffy postanawia organizować w pensjonacie kursy dla osób samotnych, po rozstaniach, zjeżdżają się różni ludzie, których historie autorka pozwala poznać już w pierwszych rozdziałach. Ich problemy są często złożone, wielopłaszczyznowe, różnorodne. W książce nie ma znaczenia, czy ktoś ma lat dwadzieścia kilka, czy sześćdziesiąt. Ważne jest to, że za rogiem może czekać coś, co zmieni dalsze życie na lepsze lub gorsze. Szybko okazuje się, że pensjonat staje się swego rodzaju ostoją dla wielu osób, które zaczynają widzieć iskierkę nadziei i namiastkę szczęścia. Nie brakuje też uniesień i miłości. Bo czyż niezależnie od wieku, to nie ona potrafi napędzić nas do działania? Nie na nią tak wielu z nas czeka?
Całość została okraszona dobrym humorem i wieloma zabawnymi sytuacjami dnia codziennego. Pasierbica, która nagle postanowiła związać się z kobietą. Synowie, córka, o której Buffy dowiedział się kilka lat wcześniej, była żona która melduje się w pensjonacie… Tu nie może obejść się bez wpadek! „Hotel Złamanych Serc” jest książką, wobec której nie może przejść obojętnie nikt, kto wie co znaczy złamane serce, bez względu na to, ile ma lat i skąd pochodzi.
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy
One Reply to “Pensjonat, w którym uleczysz złamane serce!”