„LUDZIE i ludzie” Adama Kochanowskiego z ilustracjami Lecha Frąckowiaka to album poza konwencjami i ramami. Coś, co a priori mogłoby wydawać się puszczeniem oka do czytelnika, w miarę zgłębiania staje się uważnym i przeciągłym spojrzeniem na życiowy całokształt ludzkich ról – tych najszczerszych, intymnych, jak i teatralnych, publicznych.
Książka stworzona przez Kochanowskiego stanowi dobro ekskluzywne. Ekskluzywność zawiera się w przedstawionych myślach. W doborze słów i skojarzeń, które zarówno łapie się w lot, jak i dłużej kontempluje w zawieszeniu. Szczególna podróż, w którą chętnych zabiera autor, nęci, jest intelektualnym flirtem. Uświadamiamy sobie, iż znamy kogoś, kto „należał do klasy średniej – i to bardzo”, a zdziwienie, iż – nieco parafrazując – jesteśmy sobą par excellence, nawet, jeśli nie znamy francuskiego, smakuje jak najlepsza pralina. Wędrujemy przez gry językowe dotyczące kondycji własnej oraz cudzej, i wielorakich swobodnych odniesień. Czegokolwiek nie dotkniemy, każdorazowo, w wierzchniej warstwie, mierzymy się z wycyzelowaną adnotacją dotyczącą człowieka.
Człowiek, czyli wszystko
„LUDZIE i ludzie” zbiorem krótkich, przelotnych myśli pokazują, iż nieustannie, od zawsze obracamy się w idei antropocentryzmu. Jakiejkolwiek materii przyjrzymy się, nie pozostaje przestrzeń przez nas nie dotknięta – odkształcona, bądź przemyślana i sklasyfikowana. Najistotniejszą zatem kwestią staje się, którą i jaką personą wśród tytułowych „ludzi” pozostajemy. Czy jesteśmy poprzez jednostkowe działania i wrażliwość CZŁOWIEKIEM czy człowiekiem.
Sentymentalno – sentencyjna podróż autora jest osobliwą peregrynacją od osoby do zbiorowości, wokół i do wnętrza. Przecież hasło: „białego kruka zadziobały czarne w imię społecznej uczciwości i równouprawnienia” odczytujemy w odniesieniu, w smutku i zadumie. W odkrywczo, a przecież tak oczywistej myśli: „nigdy nie rób największego głupstwa wszech czasów – nie sprzedawaj swojej Alaski. W 1867 roku stany Zjednoczone kupiły od Rosji kawałek Ameryki, płacąc 4 centy za hektar”, część nas, choć mogę mówić zdecydowanie za siebie, uchwyci niemalże rejtanowski gest sprzeciwu i potrzeby autonomii. Zapewne nikt nie chciałby w odniesieniu do siebie usłyszeć, iż „przez cale życie dobrze się zapowiadał i do końca został własnym konferansjerem”.
O nas, i bez nas
Historyczne odniesienia, które przywołuje literat, mają wszelkie zadatki ku temu, by poruszyć czytelników, odwołać się do sumienia i zatrzymać na moment w rewizji kondycji własnej i całej populacji. Czy uwaga, że „utworzono rezerwaty Aborygenów i Indian. Ludzie lepsi wyznaczyli miejsce życia ludziom gorszym, by nie wyginęli jak gatunki fauny i flory” powinna pozostać bez wewnętrznego echa? Czy fakt, iż „>>Zbawiciel świata<< Leonarda na Vinci na aukcji Christie’s został sprzedany za 450 milionów dolarów. Tyle kosztuje około 5 samolotów F-35, które mają strzec granic naszego nieba” nie uruchamia refleksji?
Choć ewoluujemy na przestrzeni wieków, zmieniają się nasze cele, preferencje i otaczająca rzeczywistość, naszą wartością dodaną jest szansa rewizji i zastanowienia, w którym kierunku podążamy – pojedynczo oraz gromadnie.
Za książkę do recenzji dziękujemy wydawnictwu