Szła zrezygnowana po schodach klatki schodowej. Wyszła z pracy wyjątkowo zmęczona, jak zwykle w piątek, który był dla niej najdłuższym dniem w pracy. Jednak dziś czuła się też oszukana i pokrzywdzona. I w dodatku jedyną osobą, do której mogła mieć pretensje o ten stan rzeczy była ona sama!
Pracowała w prywatnej przychodni na stanowisku recepcjonistki – zapisywała pacjentów na wizyty oraz pobierała od nich opłaty. Procedura była jasna: pieniądze przyjmować z góry, zanim pacjent wejdzie do gabinetu. Jednak tego dnia był kocioł, grafik był wypchany po brzegi, a lekarz się mocno spóźnił, kolejka była długa, a ludzie zniecierpliwieni – też chcieli wrócić do domu, by jak najszybciej móc cieszyć się weekendem. Nie znosiła tłumaczyć spóźniających się lekarzy z przepraszającym uśmiechem na twarzy, prosząc o jeszcze chwilkę cierpliwości…
Kiedy zrobił się wieczór, a sytuacja w przychodni na szczęście troszkę się unormowała. Lubiła swoje miejsce pracy, zwłaszcza wieczorem, kiedy zapalała w pomieszczeniach punktowe oświetlenie, dzięki którym w gabinetach panował relaksujący półmrok, a z głośnika leciała odprężająca, nastrojowa muzyka. Został jej jeszcze tylko jeden pacjent. Spojrzała na zegarek i zmarszczyła nos. Spóźniał się… Lekarz wyjrzał z gabinetu, omiótł wzrokiem pustą poczekalnię i spojrzał na nią pytająco. Recepcjonistka pokręciła głową przecząco. Nie, pacjent jeszcze nie dotarł. Przejrzała służbową skrzynkę pocztową i zaczęła się zastanawiać co zrobi na kolacje po powrocie do domu. Będąc od rana do wieczora w pracy nie miała szansy zrobić zakupów i próbowała sobie przypomnieć, czy został jej jeszcze choćby kawałek chleba, żeby zrobić kanapki. Bo jeśli nie, to znowu będzie musiała po drodze kupić pizzę… Stanowczo powinna zaprzestać jadać wieczorami fast foody. Wtem usłyszała dzwoneczek przy drzwiach wejściowych – nareszcie przyszedł ostatni pacjent. Energicznie wyjęła formularz, który podawała do wypełnienia pacjentom, którzy przychodzą do przychodni po raz pierwszy i położyła go na biurku. Na krześle naprzeciwko niej usiał młody chłopak – ubrany w dżinsy, sportową bluzę na suwak i czapkę z daszkiem. Na podłodze obok krzesła postawił sportową torbę – pewnie wracał z siłowni. Lekarz, usłyszawszy dźwięki ich rozmowy wystawił głowę z gabinetu i poprosił pacjenta – pewnie chciał go jak najszybciej zbadać i też iść do domu. Chłopak powiedział, że formularz wypełni po wyjściu od doktora i znikną za zamkniętymi drzwiami.
Takie sytuacje się zdarzały i nie były niczym niezwykłym. Ale to, co nastąpiło później odbiegało od normy, do której zdążyła się przyzwyczaić…
Po zakończonej wizycie, lekarz zmył się praktycznie niepostrzeżenie, a ona została w przychodni sama z ostatnim pacjentem, żeby dopełnić koniecznych formalności. Podała mu do wypełnienia formularz oraz poprosiła o uiszczenie opłaty. I tu zaczęły się komplikacje… Najpierw zrobił wielkie oczy i powiedział, że nie miał pojęcia o tym, że wizyta jest odpłatna. Co było niemożliwe, bo po pierwsze to była prywatna przychodnia, a po drugie przy każdych zapisach, wszyscy pacjenci byli informowani o cenie wizyty i to było skrupulatnie przestrzegane przez wszystkie recepcjonistki. Potem chłopak zaczął kręcić, że zostawił portfel w domu. Spojrzała na niego i już wiedziała, że jej nie zapłaci. Jeszcze przez chwilę się wymigiwał udając zakłopotanie, ale w końcu obiecał, że przyniesie mi pieniądze za kilka dni. Nie uwierzyła mu. Czuła przez skórę, że już nigdy nie zobaczy ani jego, ani tym bardziej pieniędzy. Zostawił na recepcji co prawda numer telefonu do siebie, ale co niby miała zrobić? Wydzwaniać i dopominać się o pieniądze?
Po jego wyjściu, w ramach pokuty za swój brak roztropności, wyjęła z portfela swoje prywatne 150 zł i włożyła do służbowej kasetki, po którą co rano przychodziła szefowa i suma musiała się zgadzać. Westchnęła z żalem, bo zarabiała naprawdę skromnie, a ubytek takiej kwoty mocno uszczuplał jej miesięczny budżet. Pomyślała: „Masz za swoje!” i zrezygnowana zaczęła zbierać się do wyjścia. Pogasiła światło w gabinetach, wyłączyła komputer, wyszła i zamknęła przychodnię na klucz.
Minęło kilka dni i definitywnie straciła nadzieję, że odzyska pieniądze, ba, nawet wymazała to przykre wspomnienie z pamięci. I wtedy właśnie nastąpił cud… Zadzwoniła do niej jej zmienniczka z recepcji z pytaniem, czy przypadkiem nie wie czegoś o pacjencie, który był jej winien za wizytę…? Niemożliwe! Przyszedł! Naprawdę przyszedł i oddał całą kwotę! Była przeszczęśliwa, ale jednocześnie zrobiło się jej strasznie wstyd, że zwątpiła w jego uczciwość. Natychmiast napisała do niego smsa z podziękowaniem, za to że pamiętał o niej i oddał pieniądze, które za niego założyła. Uśmiechała się przez resztę dnia, a następnego przyszła do pracy cała w skowronkach.
Do tej pory kiedy wspomina tamtą sytuację, robi się jej ciepło na sercu. Są na świecie przyzwoici i uczciwi ludzie. Trzeba mieć wiarę w drugiego człowieka.