Wczoraj Szwecja, dziś Dania, czyli studenckich przygód i podróży ciąg dalszy. Dzisiaj przeniesiemy się do Kopenhagi – miasta słynącego z pięknej architektury, zamków i pałaców oraz kopenhaskiej syrenki. To właśnie w tym urokliwym miejscu studiuje Ania Dratwińska – bohaterka dzisiejszego tekstu, który ukazuje się w ramach mini cyklu “Erasmusowskie perypetie”. Tutaj możecie przeczytać pierwszą część, czyli Erasmusa po szwedzku. Zapraszam do lektury.
Anna Dratwińska — W ramach programu Erasmus spędza semestr w Danii, konkretnie w Kopenhadze na Uniwersytecie Kopenhaskim (Københavns Universitet). W naszym nadwiślańskim kraju studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim. jesteście ciekawi co skłoniło ją do podjęcia nauki w mieście Hansa Christiana Andersena?
Od początku studiów wiedziałam, że nie chcę spędzić ich tylko w tylko miejscu. Rozmawiałam ze starszymi rocznikami i wiele osób żałowało, że nie wyjechało za granicę, choćby na semestr. Uważam, że mając możliwość wyjazdu, warto z niej skorzystać, a moja najlepsza przyjaciółka, spędziwszy cały zeszły rok na Erasmusie w Paryżu, tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
Póki co największą przygodą był początek mojego pobytu tutaj, kiedy znalazłam się sama w nieznanym mieście, w kraju, w którym nigdy wcześniej nie byłam i którego język jest dla mnie niezrozumiały, tym bardziej, że oprócz mnie nie ma innych Polaków na moim wydziale. W trakcie tygodnia integracyjnego poznałam mnóstwo ludzi z całego świata, którzy przyjechali tutaj nie tylko w ramach programu Erasmus, ale także umów bilateralnych, np. z Kanady, Stanów, Australii, którzy byli dokładnie w takiej samej sytuacji jak ja. Dzięki temu odnalazłam się tu dużo szybciej, niż myślałam, a dzięki grupce nowych znajomych łatwiej jest znieść tęsknotę za przyjaciółmi z Polski.
Moje zajęcia tutaj przypominają raczej znane mi z UW wykłady, a nie ćwiczenia – prowadzącego nie interesuje, czy student chodzi, czy nie, obecność nie jest w ogóle sprawdzana – profesorowie wychodzą z założenia, że to nam ma zależeć, żeby coś wynieść i się nauczyć przed egzaminem. I to jest jedyna styczność z wykładami, bowiem zajęcia mają formę typowo seminaryjną – na każde jest często po kilkadziesiąt stron materiału do przeczytania, które są bazą do dyskusji z naszym udziałem. Bardziej stawia się na pracę grupową i studenckie prezentacje, niż na wykład nauczyciela. Póki co staram się sobie nie odpuszczać i czytać wszystko na bieżąco, żeby nie robić sobie zaległości i nie obudzić się tydzień przed egzaminem, mając 500 stron do nadrobienia z każdego przedmiotu. Mam nadzieję, że nie okaże się to niemożliwe. Jeśli chodzi o przedmioty, to ze względu na specyfikę kierunku, jakim jest prawo, trudno jest wybrać pokrywające się przedmioty – prawo duńskie z oczywistych względów sporo różni się od polskiego. Wybierając zatem przedmioty skupiłam się na takich, które przydadzą mi się po powrocie do kraju – w moim przypadku dotyczą one prawa międzynarodowego publicznego i prawa Unii Europejskiej. Po powrocie do Polski czeka mnie sporo samodzielnej pracy, aby nadrobić jeden semestr materiału z kilku polskich przedmiotów jednocześnie, natomiast jedno z moich seminariów magisterskich dotyczy właśnie prawa unijnego, dlatego uważam, że pod względem walorów edukacyjnych czas spędzony za granicą nie będzie czasem straconym.
W trakcie semestru muszę zdobyć taką samą ilość punktów ECTS, jaką zdobyłabym w Polsce, czyli 30 – tyle w sumie da mi zdanie z sukcesem egzaminów ze wszystkich przedmiotów, jakie wybrałam. Egzaminy tutaj przybierają zupełnie inne, nieznane mi dotąd formy. Przykładowo: wszystkie moje egzaminy ustne na studiach w Polsce miały podobny schemat – 3 lub 4 pytania dotyczące wąskiej materii, często ogromnej ilości materiału z jednego przedmiotu. Tutaj przed egzaminem ustnym należy (samemu lub w parach) napisać 2-3 stronicowe szczegółowe opracowanie samodzielnie wybranego tematu – oczywiście w ramach tego, co było przerabiane w trakcie semestru – które oddaje się prowadzącemu maksymalnie 2 tygodnie przed egzaminem. Sam egzamin składa się z dwóch 20-minutowych części – dyskusji z komisją, w której broni się tezy postawionej w owym opracowaniu oraz odpowiedzeniu na dwa pytania z tematyki kursu, spoza tematu pokrytego w pierwszej części. Oprócz tradycyjnego pisania egzaminu w jednej sali, egzaminy pisemne tutaj mogą również przybierać inną formę, tzw. take-home exam – w zapowiedziany wcześniej dzień studenci dostają stan faktyczny wraz z kilkunastoma pytaniami, na które muszą odpowiedzieć w ciągu przykładowo trzech najbliższych dni, po upływie których odsyłają profesorowi swoją pracę. Przy pisaniu można korzystać z materiałów i notatek. Na WPiA UW też są organizowane z niektórych przedmiotów egzaminy pisemne „z książką”, mimo to wyglądają zupełnie inaczej, dlatego jestem ciekawa, jak poradzę sobie z taką formą egzaminu. Póki co nie zauważyłam jeszcze żadnej taryfy ulgowej wobec międzynarodowych studentów. Biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie przedmioty które wybrałam są nauczane w języku angielskim, który jest obcy zarówno dla mnie, jak i Duńczyków, mam wrażenie, że wszyscy pracujemy równie ciężko.
Załatwianie formalności zarówno uczelnianych, jak i związanych z przeprowadzką do innego kraju było dla mnie najbardziej stresującą kwestią przed wyjazdem. Jeśli chodzi o kwestie uniwersyteckie, ogromną pomocą dla mnie było Biuro Współpracy z Zagranicą, zajmujące się wymianami studenckimi ze wszystkich wydziałów UW, które zarówno zorganizowało kilka spotkań dla wyjeżdżających studentów, żeby podać wszystkie najważniejsze informacje i wyjaśnić wątpliwości, jak i opracowało dla nas przewodnik – pigułkę ze wszystkim, co powinniśmy wiedzieć i adresami, pod które powinniśmy kierować się z ewentualnymi pytaniami. Rejestracja przeprowadzki do Danii jest wyjątkowo skomplikowana w porównaniu z innymi krajami, nawet jeśli jest się obywatelem Unii Europejskiej. Przede wszystkim wyjeżdżając na ponad trzy miesiące należy, będąc już w kraju, udać się do urzędu (Statsforvaltningen) po pozwolenie na pobyt, które jest potrzebne przy wizycie w kolejnym urzędzie, do którego należy zgłosić się po wydanie numeru CPR (Civil Personal Registration) – jest on potrzebny m.in. przy zakładaniu konta w tutejszym banku czy wizycie u lekarza. Warto też wiedzieć, że już przy pozwoleniu na pobyt wymagane jest posiadanie stałego adresu w Danii, zatem trzeba się o to zatroszczyć odpowiednio wcześniej – a znalezienie mieszkania czy pokoju w Kopenhadze naprawdę nie jest proste. Na szczęście tutaj mogłam liczyć na pomoc w szukaniu ze strony uczelni przyjmującej.
* zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Ani Dratwińskiej